30.01.2015

KSIĘGA II - Rozdział 1


  Ten rozdział dedykuję Veronica Hunter, która wyczekiwała                                                  tego momentu.
Tak jak obiecałam. Jest osiem komentarzy od was, a to kolejny                                             rozdział ode mnie. 

Clary




Nie mogę uwierzyć z to ten dzień. Niecały miesiąc temu Dylan został zgładzony. Musiałam włożyć w to dużo wysiłku i mocy, która nie daje o sobie znać od tamtego zdarzenia. Jest dziś bardzo ciepły dzień. Pogoda jak na zamówienie.

- Wyglądasz bosko. – Izz zaczęła mierzyć mnie wzrokiem. – Wszyscy padną, jak cię zobaczą.

Uśmiecham się do przyjaciółki i obracam się przodem do ogromnego lustra.

Mam na sobie złotą, zwiewną suknie idealną na dzisiejszą pogodę, kremowe buty na obcasie z kwiatem przy zapięciu w kostce. Moje włosy są wymyślnie zaplecione i zakręcone w spiralne loki. W ogóle jag by to było potrzebne. Moją jedyną biżuterią jest pierścionek zaręczynowy, który nie zdejmuję od dnia balu. Wszystko dopełnia delikatny makijaż.

- Dzięki Izz. – Jękłam z zachwytem. Naprawdę wyglądam niesamowicie.

Isabel została moją druhną. Jest ubrana w luźno okalającą ją sukienkę koloru ecru, przed kolano a włosy ma spięte w wysoki kucyk obwiązany włosami zamiast gumki. Alec oczywiście jest drużbą Jace’ego. Ceremonia obędzie się podczas zachodu słońca w ogrodzie posiadłości Herandale. Moja przyszła teściowa uparła się na ten pomysł i nie dawała za wygraną.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo się denerwuję. – Mój oddech przyspiesza.

- Nie sądzę, aby zwiał sprzed ołtarza. – Piorunuję przyjaciółkę wzrokiem.

- Dzięki Izz. Naprawdę mnie uspokoiłaś.

- Zawsze do usług. – Odpowiada z zadziornym uśmieszkiem.

Nadchodzi już odpowiednia chwila. Isabel podaje mi mój bukiet kwiatów i wychodzimy. Przed wejściem do ogrodu czeka na mnie Valentine. Jest ubrany w czarny smoking i kremową koszule. Muszę przyznać, że imponująco wygląda.

- Skarbie… wyglądasz fantastycznie. – Mam wrażenie, że oczy mu zaraz wyjdą z orbit.

-Ty też niczego sobie. – Uśmiechamy się do siebie.

Biorę ojca pod ramię i czekam. Zaczyna grać muzyka po chwili wychodzi Isabell ze swoim bukiecikiem i kieruje się w stronę ołtarza. Czuję jak żołądek mi się zaciska a wszystko wokoło zaczyna się kręcić. Słyszę, że muzyka została zmieniona i nadeszła moja kolej. Biorę głęboki oddech i.

- Nie pozwól mi upaść. – Szepcze do ojca.

- Nigdy. – Odpowiada i robimy pierwsze kroki w stronę ołtarza.



Jace




Jeszcze nigdy w życiu się tak nie denerwowałem. Co będzie, jeśli nie da rady? Co będzie, jeśli to ja nie dam rady? O boże… Biorę głęboki uśmiech, aby się uspokoić.

- Stary. Weź, się uspokój, bo w takim tempie pójdziesz do Cichego miasta zamiast do ołtarza. – Alec jak zawsze potrafi podnieść na duchu.

- Wiesz co…

Nie zdążyłem dokończyć, ponieważ drzwi do mojej sypialni się otworzyły. Do środka wszedł tata. Ma na sobie ciemny garnitur i ciemną koszulę.

- Chłopcy już czas.- Oznajmił. – Cichy brat też już przybył. – Dodał i wycofał, się zamykając drzwi.

- Jace popraw tę swoją fryzurkę i idziemy. – Zmarszczyłem czoło i w ekspresowym tempie wpadłem do łazienki.

Przeglądam się w lustrze. O co mu chodzi? Przecież wyglądam zabójczo. Do moich uszu doszły dźwięki stłumionego chichoty Aleca. Staję w progu drzwi z morderczą miną.

- To nie było śmieszne. – Oznajmiam surowo.

- Oczywiście. – Szepcze z sarkazmem. – Ale wiesz, że zachowujesz się gorzej od Isabell?

- Nie rozumiesz tego. Są tacy, co wyglądają o tak… - Pokazałem na siebie. – I są tacy, którzy próbują tak… - Znów wskazałem na siebie. – Wyglądać. – Kączę.

- Tak, tak oczywiście. Ale jeśli chcesz mieć, już wszystko za sobą to się pospiesz i choć.

Wzruszam ramionami.

- Nareszcie mówisz do rzeczy.

Szatyn wzdycha i wyciąga mnie z sypialni. Idziemy w stronę ołtarza. Wszyscy goście już są. Stajemy na swoich miejscach i czekamy. Zaczyna grać muzyka. Po kilku chwilach wychodzi Izz. Wygląda świetnie, muszę jej to przyznać. Dochodzi do nas i staje naprzeciwko brata. Mija kolejna chwila i drzwi się powrotem otwierają. Wyłania się moja, rudowłosa piękność a szczęka mi opada. Wygląda zabójczo. Nasze spojrzenia się kierują i nie mogą już od niej odwrócić wzroku.



Clary




Ruszyliśmy. Wszędzie było pełno kwiatów różowych, złotych, żółtych a gdzieniegdzie ciemnych. Rośliny zwisały z gałęzi drzew, przyczepione był do krzeseł i stały co kilka metrów po obu stronach dywanu, który został posypany płatkami róż, co ślicznie kontrastowało z jego srebrnym kolorem. Goście odwrócili się w moją stronę.

Kiedy zobaczyłam Jace uśmiechniętego od uch do uch i podobnie ubranego do Valentina. Od razu większy uśmiech zagościł na mojej twarzy.

Wzrok blondyna uważnie obserwował każdy mój ruch. Kiedy doszliśmy, na miejsce Łowca pocałował mnie w policzek i podał moją dłoń Jace'owi. Tym ruchem oddając mu mnie. Chłopak chwycił moją dłoń delikatnie tak jak by była z porcelany.

Podałam mój bukiet druhnie, która uśmiecha się szeroko.  Nagle wyłonił się Cichy Brat, który poprowadzi ceremonię.

- Zebraliśmy się tu, aby połączyć Jace Herandale i Clarissę Adel Morgenstern świętymi runami małżeńskimi. Jeżeli jest ktoś, temu przeciwny niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki. - Nikt się nie odezwał. - Czy ty Jace Herandale bierzesz sobie za żonę Clarissę Adel Morgenstern i ślubujesz jej wierność, miłość i uczciwość małżeńską w zdrowiu i w chorobie aż do śmierci?

- Tak

- Czy ty Clarisso Adel Morgenstern bierzesz sobie za męża Jace Harendale i ślubujesz mu wierność, miłość i uczciwość małżeńską w zdrowiu i w chorobie aż do śmierci?

- Tak

- Zgodnie z treścią Pieśni nad pieśniami ,, Połóż mnie jak pieczęć na swoim sercu, jak obrączkę na swoim ramieniu. Albowiem miłość jest mocna jak śmierć.” - Zacytował i podał nam po jednej złotej steli. - Narysujcie teraz sobie nawzajem święte runy w imię Raziela.

Jace zbliżył się do mnie i przyłożył swoją stele w miejsce mojego sercem, które zaczęło bić jak opętane.

- Clarisso przyjmij tę runę jako znak mojej miłości i wierności w imię Raziela. - Zaczął rysować znak.

Nadeszła moja kolej. Zaczęłam rozpinać koszule chłopaka i gdy skończyłam, przyłożyłam stele w miejscu jego serca.

- Jace przyjmij tę runę jako znak mojej miłości i wierności w imię Raziela. - Zaczynam rysować znak.

Powtórzyliśmy słowa i czynności podczas tworzenia run na ramieniu tylko z taką różnicą, że gdy to ja rysowałam znak, to musiałam zdjąć z niego marynarkę i koszulę.

- Ogłaszam was mężem i żoną w imię Raziela.

Blondyn przyciągną mnie do siebie i delikatnie pocałował.






Przyjęcie od kilku godzin trwa w najlepsze. Nagle przede mną staje Jace i lekko się kłania.

- Można prosić do tańca? – Mój mąż jest taki uroczy.

- Naturalnie. – Podaje mu rękę, wstaję z krzesła i kierujemy się na parkiet.

Wchodzimy na parkiet, a inni goście go opuszczają, muzyka też się zmienia na znacznie wolniejszą. Zaczyna grać melodia do walca wiedeńskiego. Zaczynamy powoli, ale po chwili wchodzimy w rytm i idzie nam naprawdę dobrze. Po chwili inni goście do nas dołączyli, a moja suknia wiruje, wraz zemną.

Kiedy muzyka się zmienia na klasyczną i ciszą siadamy przy stołach. Zaczął się czas na toasty. Pierwszy zaczął mój ojciec i Jonathan następnie państwo Herandale i Lighwood oraz Alec i Isabel. Kiedy kończą przemówienia, Jace wstaje i delikatnie uderza łyżeczką o kieliszek od szampana i lekko odchrząkuje. Wszyscy spoglądamy na niego, a blondyn wyszczerza zęby w uśmiech.

- Chciałbym wznieść toast za moją cudowną żonę, która pomimo mojego irytującego charakteru zgodziła się za mnie wyjść… - Do moich oczu napłynęły łzy, a w uszach zaczęło szumieć. – Kocham cię Clary. – Kurcze przegapiłam jego toast.

Jace siada z powrotem na krześle i całuje mnie namiętnie, a łzy spływają po moich policzkach. Goście zaczęli bić brawo, a blondyn kciukiem starł mi łzy z twarzy.

- Ja ciebie również kocham. – Uśmiecha się.

- Jak by tu mnie nie kochać. Przecież jestem boski i równie piękny co młody bóg. – Zaczął ruszać brwiami, a ja powstrzymuję się, aby nie parsknąć śmiechem.



Jace



Przychodzi nareszcie czas na podróż poślubną. Mam nadzieję, że Clary spodoba się niespodzianka. Przebrałem się w dżinsy oraz czarne tenisówki a koszulę i marynarkę od garnituru zostawiłem. Na dole spotykam Clary czekającą już na mnie. Wygląda cudownie. Ma na sobie różowe rurki i czarną bluzkę rozszerzoną na dole do tego czółenka i torebkę stylu kopertówkę w kolorze bluzki a marynarkę ciut ciemniejszą od dżinsów. Wszystko dopełnia złota bransoletka w kształcie liścia.

- Cudownie wyglądasz. – Podchodzę do niej i zachłannie całuję.

- Dzięki. Ty też dobrze. – Mówi z uśmiechem, który jej nie schodzi z twarzy.

- Gotowa na wycieczkę? – Mówię specjalnie tak, aby brzmiało to podejrzliwie.

- Szczerze nie jestem pewna. Przerażasz mnie trochę, a zwłaszcza ten uśmiech mówiący bój się. – Mina mi rzednie. Poważnie mam taką minę?

Idziemy pożegnać się ze wszystkimi. Mama szlocha podobnie do Marysie. Obie nas mocno przytuliły i kazały na sienie uważać. Tata wraz z moim teściem, jak to dziwnie brzmi. Teść. Nie ważne. Uścisnęli mi dłoń, a moją żonę uściskali. Żonę jak to cudownie brzmi. Z Alekiem normalne było pożegnanie jak to przyjaciele. Nadeszła chwila na Isabell. Dziewczyna przytuliła mnie dosyć mocno.

- Jeśli ją skrzywdzisz, radzę mnie unikać, bo w przeciwnym razie skończysz w Mieście Kości. - Szepnęła mi dość ostrzegawczo do ucha.

Przeszły mnie ciarki. Myślałem, że dziewczyny są miłe.



Clary




Pożegnałam się z przyjaciółką i razem z Jace’em ruszyliśmy w stronę portalu.

- Nasze bagaże są już na miejscu. - Wyjaśnia.

Uśmiecham się do niego ciepło. Jestem podekscytowana, a zarazem się boje tego, co zaplanował. Jace bywa czasami nie przewidywalny. Chwytam jego dłoń i splatam nasze palce.

- Gotowa?

-Gotowa, jeśli ty jesteś gotów.




Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał. Uprzedzam, że przysięga jest taka sama jak na moim drugim blogu z Darów Anioła. Wtedy ślęczałam nad nią dość długo, więc postanowiłam ją wykorzystać ponownie. ;-D 

Zachęcam do komentowania. <3

Rozdział 26


      Ten rozdział jest dal tych którzy najbardziej go wyczekiwali.
Przepraszam fanów Dylana oczywiście, jeżeli tacy są. Musiałam to zrobić. ;-(



Clary




Kolejne dni były znacznie spokojniejsze. Nie biorąc pod uwagę moich wizyt w równoległym świecie Izydy, nauk kontroli oraz wykorzystywania mocy. Jace wydaje się coraz spokojniejszy pod tym względem, ale ja wiem, że to tak naprawdę maska, pod którą stara się ukryć wszystkie emocję. Krąg, któremu przewodniczy mój ojciec w porozumieniu z Clave zaplanował walkę z zaskoczenia przeciw Dylanowi.
Wyruszyliśmy w nocy. Podróż jest długa i męcząca. Zakazano mi wykorzystywać daru i tworzyć runy. Przez co muszę polegać na innych. Jak ja tego nienawidzę! Przynajmniej mam blisko moich najbliższych. Muszę przyznać, że Magnus ma najfajniejszą fuchę. Oczywiście tworzy nam portale, ale takie, żebyśmy przenosili się nie więcej niż kilometr lub dwa. Ma to na celu niezauważenie nas ze strony tej szuji. Wracając do jego zadani, robi jeszcze za psa śledczego.

Siedzimy przy ognisku gdzieś w środku lasu, a czarownik ślęczy nad mapą i szepcze niezrozumiałe słowa. Mój kochany braciszek omawia coś z ojcem i Aleciem oraz z kilkoma członkami Kręgu. Iż z Marysie i moją przyszłą teściową nie tracą zapału i nadal omawiają jakieś szczegóły związane ze ślubem. Oczywiście nie chcą mi nic powiedzieć. Opieram głowę o ramię ukochanego i wpatruję się w tańczący ogień. Przypomina mi to balet. Uśmiecham się pod nosem na tę myśl. Jako dziecko kochałam tańczyć, a ojca to oczywiście wnerwiało. Nie dziwię się mu. Nie chciałam nic innego wtedy robić. Ręka Jace’ego obejmuje mnie delikatnie, ale daje znać, że jest, przymnie. Wyczuwam uśmiech chłopaka.


- Jak myślisz. Ile ta cała akcja potrwa? – Te słowa same wyszły z moich ust.

- Hej. – Mówi delikatnie i przytula mnie mocno. – Jestem tu. Nie pozwolę, aby stała ci się jakaś krzywda. – On naprawdę zmienił temat? Chociaż z innej beczki. Te słowa dały mi lekkie ukojenie.

- Nie o to pytałam. Ale dziękuję, że jesteś ze mną. – Wyszeptałam.

- A gdzie miałbym być? – Całuje mnie w głowę. – Zawsze chce być blisko ciebie.

- Hej!!! Gołąbeczki ruszamy dalej. –Magnus naprawdę nie mógł wybrać lepszego momentu. Odsunęłam się od blondyna i dopiero zauważyłam, że wszyscy nam się przyglądają. - Tym razem prosto do paszczy lwa!

Zaczęliśmy wszyscy nakładać sobie nowe runy. Oczywiście ja nie mogłam korzystać ze Steli. Jace delikatnie narysował i nowe znaki i Alecowi. Szatyn zrobił to samo swojemu przyjacielowi. Przecież runy nakładane przez Prabati są znacznie silniejsze. Spoglądam na ojca. Sam znaczy się nawzajem ze swoim Prabati Luce.



Dylan




Ci naiwniacy myślą, że mnie przechytrzą?! Nie muszę ich widzieć, ale wyczuwam moc tej zdziry. Niestety za każdym razem, kiedy ona rośnie w sile, ja staje się słabszy. Dobrze wiem, co kombinują. Są na moim terytorium.

- Zbierz całą armię! Powitamy naszych gości w godnym stylu! – Nakazałem generałowi mojej armii.

Mężczyzna skinął głową i wyszedł z mojego gabinetu. Skoro ta banda tępaków chce się zabawić, nie mam nic przeciwko. Mnie też dobrze zrobi trochę rozrywki. Chwytam za szklankę i upijam kolejny łyk trunku. Zaczynam się śmiać mrocznie na samą myśl, o której wygranej jestem tak pewien. Nawet bez mocy jestem silniejszy od nich wszystkich.



Clary




Magnus otworzył portal, który rozświeca szafirową barwą. Wchodzimy do niego po kolei. Nareszcie przychodzi moja kolej. Jace łapie mnie za rękę i splata nasze palce.

- Gotowa?

- Gotowa, jeżeli ty jesteś gotów. – Odpowiadam i ciągnę go do portalu.

Wychodzimy przed gigantyczną posiadłością. Wyczuwam bardzo silną negatywną energię, która zaczyna mnie tak strasznie przytłaczać, że osuwam się na ziemię i przyklękam. To uczucie jest coraz silniejsze. Moja głowa zachwalę, pęknie i to dosłownie.

- Clary? – Jace jest zatroskany a jego głos ledwo głośniejszy od szeptu.

Chłopak przyklęka, przymnie i przytula ostrożnie. Dochodząca z niego potężna pozytywna energia światła i miłości uśmierza znacznie odczycie ciemności. Nabieram głęboki oddech.

- Dziękuję już mi lepiej. – Oznajmiam, ale mój głos drży.

- Cieszę się z tego. Ale mogę coś…

- Bądź blisko mnie cały czas. – Szepczę.

Przytula mnie ponownie i tym razem naprawdę czuje się lepiej.



Jace




Przedostaliśmy się do środka posiadłości. Cały czas podążam ramię w ramię z
narzeczoną. Docieramy do ogromnego pomieszczenia przypominający hol, ale na piętrze. Nagle wyłania się tuzin demonów. Spoglądam na Clary, aby się upewnić, że jest. Dziewczyna rusza do ataku, idę w jej ślady. Celuję w kilka demonów sztyletami. Zabija chyba z czterech od razu. Na te silniejsze naskakuję i rozwalam przy pomocy serfickich ostrzy. Kontem oka dostrzegam jak, rudowłosa walczy. Jej ruchy są precyzyjne i stanowcze. Za jednym zamachem zabija dwa potwory. Ja robię to samo z kolejną czwórką. Po chwili wszystkie zostały pokonane.

- W porządku? – Upewniam się.

- Tak jasne. – Jej wzrok ląduje na moim ramieniu. Podchodzi do mnie szybko. – Ale tobie nie. – Szepcze ze smutkiem.

- Hej. – Unoszę jej brodę tak, aby spojrzał mi prosto w oczy. – Nic mi nie będzie. To tylko oparzenie krwią demona. – Dostrzegam podobną ranę u dziewczyny. – Ty też taką masz. – Całuję jej oparzenie – Widzisz.

Uśmiecha się blado i ruszamy dalej. Docieramy do długiego korytarza a Clary mnie zatrzymuje.

- Stój. Coś czuję. – Tężeję i spoglądam na dziewczynę.

Clary zamyka swoje szmaragdowe oczy i się skupia. Wygląda tak pięknie.



Isbell




Walczę wraz z bratem i rodzicami ramię w ramię. Dostrzegam kontem oka Valentina i Jonathana kilka metrów dalej od nas. Poćwiartowałam już chyba z tuzin demonów. Jace’ego i Clery puściliśmy przodem. Mamy ich kryć a gołąbeczki mają dostać się do Dylana.

- Izz!!! – Alec wrzeszczy, a ja gwałtownie się odwracam.

W samą porę wykonałam specjalny, ruch we wbiłam ostrze demonowi tak, że przeszyło go niego na wylot. Skaczę na kolejnego i go przecina, a w mniejsze demony rzucam sztyletami. Widzę, że Alec nie może sobie poradzić, więc pędzę do niego, a po drodze zabijam kolejną porcje potworów. Uwielbiam takie akcje!!!



Jace




Za zakrętu wyłania się nocny łowca czerwonym ubraniu. Od razu orientuje się, że to zdrajca. Wychodzę mu na spotkanie.

- Clary pospiesz się! – Nakazuję dziewczynie, która bez przerwy stoi w tym samym miejscu.

No nie!!! Zdrajca ma kolegów. Zaczynają biec w naszą stronę, kiedy nagle się poruszają się w zwolnionym tempie.

-Choć. – Clary ciągnie mnie przez korytarz i wchodzimy do jakiegoś pokoju.

Okazuje się, że to jest sypialnia. Z dużym kominkiem. Clary podchodzi do niego i przekręca małą kamienną tarczę rodu Fairchildów. Ściana w kominku cofa się i ukazuje przejście. Nie spodziewałem się tego.

- Jestem pod wrażeniem, pani umiejętności. - Muszę to przyznać.

- No wiem. – Droczy się ze mną.

Wchodzimy do środka i skręcamy. Naszym oczom, ukazuje się laboratorium. Na środku pomieszczenia stoi nie kto inny jak Dylan. Oczywiście, że to on. A kto inny ma taki felerny gust. Zakłam, że te kości na podłodze mają dodać trochę drapieżnego charakterku temu miejscu. Mrrrr.

- Co za lokum. Zakładam, że ta ozdoba na podłodze ma dodać temu miejscu trochę charakterku. – Musiałem powiedzieć to nagłos. – Mrrrr. - Mężczyzna spojrzał się na mnie jak na ostatniego kretyna.

- Wiedziałem, że przyjdziecie. – Potarł ręce jak jakiś złoczyńca. – Jesteście bandą idiotów.

- Hej!!! – Wtrąciłem się – Jak już to mogę być idiotą z zabójczą fryzurą.

Przymrużył oczy i zaczyna iść w nasz stronę leniwym krokiem.

- Jak ty to…

- Wiesz. Grunt to Obra odżywka. Ale tak i tak nakładam trochę pianki, żeby się trzymało. Muszę spędzać nad tym, co najmniej godzinę dziennie. Wiesz muszę wyglądać zawsze zabójczo perfekcyjnie. ..

Gadam dalej a Clary w tym czasie atakuje go od tyłu mieczem świecącym na niebiesko. Wbij go mu w plecy tak, że przebija serce. Przyznaję, dobra szkoła. Aby coś takiego zrobić trzeba wbić ostrze pod odpowiednim kątem między żebrami. Miecz rozbłysł jaskrawo błękitnym światłem.




                                                       Koniec księgi
                                           I




I jak się wam się podoba rozdział. Przeprasza, że w tak beznadziejnym stylu został pokonany Dylan, ale cóż. Stwierdziłam, że lepszy będzie, wkurzajmy Jace niż coś jeszcze durniejszego. Naprawdę nie miałam żadnych pomysłów na tę chwilę. 

Następny rozdział mam już gotowy. Dodam go wieczorem, jeżeli będzie co najmniej osiem komentarzy. Na pewno wam się spodoba.

Zachęcam do komentowania.

29.01.2015

LIEBSTER BLOG AWARD !!!



Jeju nie wieżę to już kolejna nominacja do Liebster blog award!!! Dziękuję za nominację  Veronica Hunter autorce bloga  Dary Anioła - Opowiadania, Naprawdę nie wiem  co powiedzieć. Po prostu jestem w szoku. Nie spodziewałam się tego. :)


Dla przypomnienie! Nominacje są otrzymywane od innych blogerów, za „dobrą robotę". Jest dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów. Należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała, dalej ty nominujesz 11 osób, oczywiście informujesz ich o tym oraz zadajesz 11 pytań. Nie nominujemy bloga osoby, która cię nominowała.



Pytania od Veronica Hunter :
  1. Czemu ta tematyka bloga ?
  2. Ile już piszesz ?
  3. Jaki jest twój ulubiony film ?
  4. Kto jest twoim ulubionym książkowym czarnym charakterem ?
  5. Do jakiego bohatera książkowego jesteś najbardziej podobny/a z charakteru ?
  6. Czy pisanie to twoja pasja czy może hobby ?
  7. Co czułeś/aś kiedy zakładałaś/eś bloga ?
  8. Jesteś osobą głośną czy cichą ?
  9. Dyskoteka z przyjaciółmi czy spokojny wieczór z książką ?
  10. Czekolada czy Vanilja ?
  11. Kto jest twoją ulubioną aktorką, a kto aktorem ?


Odpowiedz:
  1. Po prostu uwielbiam Dary anioła i miałam pomysły na nową historię jednych z moich ulubionych bohaterów.
  2. Szczerze od zawsze coś piszę, ale tego bloga prowadzę od drugiego dnia świąt.
  3. Trudne pytanie. Lubię dużo filmów i nie jestem w stanie wybrać jednego, a wypisywanie wszystkich zapewne zajęłaby mi całą wieczność.
  4. Myślę, że to zdecydowanie Sebastian/ Jonathan Christoper Morgenstern. ; )
  5. Kolejne trudne pytanie, ale sądzę, że to będzie America Singer z kolejnej z moich ulubionych serii książek, czyli Selekcja. (Już nie mogę nazwać tych książek trylogią, skoro w tym roku mają się ukazać kolejne dwie części i kolejna nowelka. : -D)
  6. Raczej pasja.
  7. Pisanie bloga to jakaś forma, dzięki której się otwieram i mogę podzielić się z innymi moją pasją. Więc bardzo się cieszyłam z tego powodu.
  8. Zdecydowanie cichą, ale są sytuacje, w których to ja przegaduję innych. ; -\
  9. Zdecydowanie wieczór z książką. Nie przepadam za tego typu rozrywkami.
  10. Oczywiście, że czekolada, ale tęż lubię Vanillie. ; -)
  11. Jest ich wielu, ale myślę, że to są:
      1. Aktorki:
  • Lily Collins
  • Maria Ehrich
  • Jennifer Aniston
  • Jennifer Lopez
  • Jenny McCarthy
  • Kristen Stewart
    

  1. Dlaczego założyłaś/ łeś bloga? 
  2. Dlaczego ten akurat temat?
  3. Jakie są twoje ulubione kwiaty?
  4. Jakie są twoje ulubione gatunki filmów i książek?
  5. Co wybierasz: prawdziwa miłość czy życie w dostatku?
  6. Co najbardziej lubisz w książkach?
  7. Ulubiona postać literacka?
  8. Jakie jest twoje ulubione zwierzę?
  9. Maz rodzeństwo?
  10. Ciekawa książka czy dobra komedia?
  11. Jaka jest twoja pasja?


PS. Kolejny rozdział ukaże się jutro. ;-D




27.01.2015

Rozdział 25


Clary.



Jakoś trudno mi uwierzyć w słowa ojca. Może to przez jego zachowanie albo tę nieprawdopodobną historię. Ja niby mam mieć jakąś moc, zdolności? Prycham. Przecież jestem Nocną Łowczynią i to jedną z najlepszych.Valentine jest kolejną osobą, która mi to mówi. To jest takie nieprawdopodobne. Najpierw Dylan następnie Izyda a teraz on. Ale nie widzę żadnych znaków, aby im w to nie wierzyć. Może to jest wyjaśnienie niektórych sytuacji? Na przykład pierwszego dnia na terenie posiadłości przez chwilę, gdy zawiał wiatr, usłyszałam głosy dochodzące z lasu. Co dziwniejsze tylko ja je słyszałam lub ten sen, chociaż to mogą być działania mojej bujnej wyobraźni.

Wstaję z łóżka i podchodzę do komody, gdzie zostawił szkatułkę. W momencie, kiedy otwieram wieczko, mam wrażenie, że odpływam. Widzę miliony gwiazd a moje ciało, rozbija się na tysiąc kawałeczków.


Znów to samo. Tak jak w moim śnie, ale zarazem inaczej. To jest zupełnie inne las. W niczym nie przypomina, poprzedniego a mój strój jest dosyć lekki. Dopiero teraz zauważam, że w dłoni mam zaciśnięty jakiś srebrny amulet, ma kształt oka. Biegnę ile sił w nogach z obawą, że mnie goni. Nie mylę się. Słyszę krzyki, ale nie moje. Każą mi się zatrzymać. Czuję w żyłach przypływ adrenaliny.

- Nie wygrasz ze mną!!! – Ten głos. Dopiero to dostrzegam, należy oczywiście do Dylana. – Jeszcze cię dorwę!!! Będziesz moja!

Nagle wszystko milknie, ale moje nogi same teraz kierują mnie. Nie mam nad nimi żadnej kontroli. Powoli zaczynam opadać z sił, ale nadal pędzę. Co się ze mną dzieje?



Jace




Od śniadania nie widziałem Clary. Mam rażenie, że przez ostatnie wyłażenia oddala się odemnię. Za każdym razem, kiedy cierpi, moje serce krwawi.

- Hej śpiąca królewno. Powrót na Ziemię. – Alec zaczyna machać dłonią przed moją twarzą. Wie, że tego nie znoszę. Robi to specjalnie, aby mnie sprowokować.

Chwytam jego nadgarstek i okręcam tak prabati, że obecnie jest unieruchomiony w dość bolesnej pozycji.

- Dobra! Okej! Wygrałeś! – Nawet nie próbuje się bronić. Prycham. Szatyn wstaje i patrzy na mnie lekko oburzonym wzrokiem. – Tylko żeby ci żyłka nie pękła.

Wychodzi z salonu i zatrzaskuje drzwi. Wzdycham głośno i idę w jego ślady. Kieruje się do pokoju rudowłosej, który tak się składa, że ostatni dniami w nim zamieszkuję. Szybko docieram na miejsce. Ostrożnie otwieram drzwi i zamieram. Clary siedzi na podłodze a w rękach ma szkatułkę. Wpatruje się w srebrny przedmiot nie obecnym wzrokiem. Na Anioła co tu się dzieje? Podchodzę do niej nie pewnie. Opadam przed nią na kolana.

- Clary? Clary proszę, spójrz na mnie…



Clary




Nie wiem, ile tak biegnę, ale udaje mi się dotrzeć do niewielkiej rezydencji. Prowadzi do niej most, obłożony kamieniem a po bokach niego roście bluszcz wspinający się na latarnie. To miejsce ma w sobie coś, co przyprawia mnie o gęsią skórkę.Moje ciało zaczyna drżeć. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję ani kiedy wrócę. Nagle dostrzegam błękitny blask wydobywający się z mojej dłoni. Otwieram ją i okazuje się, że to amulet a dokładniej kamień na środku oka. Idę bliżej domu. Po prostu coś mnie tam ciągnie. Nie mogę i nie chcę się zatrzymywać.

W środku dom wygląda na zaniedbany. Ściany i sufit są popękane podobnie do niektórych belek na ogromnych schodach. Wszędzie
wokoło jest pełno liści. Dom wygląda na zaniedbany.

- Wiedziałam, że w końcu tu przyjdziesz. – Odezwała się głos jag by znikąd, ale jest delikatny i należy z pewnością do kobiety. Nagle wszystko rozbłysło a przede mną, stanęła Izyda. – Wiedziałam, że tu trafisz. Amulet cię tu zesłał.

- Dlaczego?

- Ponieważ twoje zdolności nabierają na sile, a ja jestem zesłanniczką samego Anioła Itharela. Mam cię przygotować na największe starcie ciemności i gwiazdy polarnej. Twój dar nabiera na sile. Dlatego tu jesteś. Czas na twoje przygotowanie.

Kobieta nagle spuściła wzrok na moją dłoń. Z gracją podeszła do mnie i wyjęła z mojej dłoni amulet. Delikatnie zawiesiła go na mojej szyi.

- Noś go, a będzie cię strzegł. - Spojrzała mi głęboko w oczy. – Kiedy będziesz, mnie potrzebować przybędę lub ja będę mogła cię tu sprowadzić. Pamiętaj, że wszystko w rękach Aniołów. – Uśmiecham się do niej blado. – A teraz, choć ze mną. Czas na lekcję numer jeden.

Prowadzi mnie po labiryncie korytarzy.

- Ten dom od zewnątrz wydaje się znacznie mniejszy. – Myślę na głos.

Po krótkiej chwilce zatrzymujemy się przed ogromnymi drzwiami. Są piękne drewniane z ozdobieniami. Sam ich widok zachwyca. Kobieta pcha oba skrzydła, uwalniając tym widok na pomieszczenie. Pokój jest przestronny i bardzo duży. Jest zupełnie inny od reszty posiadłości. Tu ściany są złote z ozdobieniami a podłoga z żywicy o odcieniu srebrna. Oprócz tego widnieje na środku anielska runa.

Spoglądam niepewnie na Izydę, a ta zachęcającym gestem zaprasza do środka. Wykonuję jej prośbę staję w centrum pokoju.

- Tutaj twoja moc jest w zenicie. W tym pokoju będziesz się uczyć ją wykorzystywać i nad nią panować. Z tego, co mi wiadomo, zdolność tworzenia run nie jest ci obca. – Kiwam głową. – To dobrze. Teras, abym wiedziała, od czego zacząć muszę zobaczyć twoją kulę.

Unoszę brwi i patrzę na nią jak na jakąś wariatkę.

- Nie rozumiem. – W końcu odzyskuje zdolność mówienia.

Szatynka wzdycha.

- Stań na środku pokoju. – Wykonuje jej polecenie. – Skub się, a reszta sama przyjdzie. Myśl o tym, czego chcesz dokonać. Miej otwarty umysł.

Robię dokładnie to, co mi każę. Czuję jak ze mnie spływa cała energia, unoszę dłoń a nagle przede mną, ukazuje się złota fala malutkich listeczków, które zaczynają się kumulować w jednym miejscu. Nagle z nich powstaje ognista kula. Cały proces trwa, a kula się powiększa. Nagle w mojej głowie słyszę jakieś głosy. „Clary? Clary proszę, spójrz na mnie”. Marszczę brwi. Naglę znów w oczach świecą mi gwiazdy, a ciało rozpada się na miliony kawałeczków.



Jace




- Clary? Clary proszę, spójrz na mnie. – Błagam i błagam. Nic. Zero efektu.

Dziewczyna zaczyna mruczeć coś pod nosem. Słowa są nie zrozumiałe. Przynajmniej na razie. Nagle szkatułka rozbłysła a Clary podniosła wzrok na mnie.

- Mówiłeś coś? – Pyta nie pewnie.

Oddycham z ulgą i opieram się o sofę. Clary wstaje i otwiera wieczko szkatułki. Wyciąga z niej srebrny naszyjnik i odwraca się do mnie przodem. Uśmiecha się do mnie.

- Zapniesz mi? – Uśmiecham się do niej i wstaję.

Dziewczyna podaje mi biżuterię, a ja spełniam jej życzenie. Dopiero teras dostrzegam kształt wisiorka. Jest dosyć nie typowy. Wygląda jak to… No … To ma związek z Egiptem.

- To oko Horusa. – Wyjaśnia i kończy tym moje męki.



Clary




Spacerujemy po łące leżącej nieopodal Iceberg rose. To miejsce jest przepiękne i spokojne a zapach kwiatów wije się dookoła. Jace splata nasze dłonie, a ja już kończę opowiadać całą historię ze zdarzeń z chwili kiedy byłam tak jag by w transie. Przynajmniej takie jest stwierdzenie mojego narzeczonego.

- Czyli mam rozumieć, że następnym razem mam stać i przyglądać ci się ze spokojem. – Stwierdza.

- Nie mówię tego. – Chłopak marszczy brwi. Wygląda tak niewinnie i uroczo. Serce mi topnieje na ten widok. Zatrzymuję nas i spoglądam mu prosto w oczy. – Nie wiem, co się tam może zdarzyć. Byłam tam dwa razy i za każdym razem byłam przerażona. Chociaż ten drugi raz był znacznie przyjemniejszy od wizyty w tamtym miejscu w śnie. – Mówię, głaszcząc dłonią jego policzek. Nie wiem, czy tym gestem próbuję siebie, czy jego uspokoić. Blondyn całuje wewnętrzną część mojej dłoni.

Nagle na moim ramieniu przysiada mały motylek. Ostrożnie łapię go w obie ręce i intensywnie się skupiam. Rozchylam dłonie, a z nich wylatuje całe stado motyli. Lecą we wszystkie strony. Cały ten widok jest niesamowity.

Odwracam się do chłopaka, który przyglądam mi się niczym jastrząb. Po chwili jego wzrok się zmienia, jest wypełniony miłością a na ustach, widnieje zachwycający uśmiech. Przyciąga mnie do siebie i całuje.



Isabel




Ten dzień chyba nie może być lepszy! Normalnie mam ochotę skakać z radości. Siedzę z mamą i Celine w salonie. Planujemy powoli ślub moich przyjaciół. Mimo problemów i gróźb Dylana chcemy zrobić to jak najszybciej. Będę musiała pogadać z Clary i Jace’em nad ich strojami. Jednak wyzwaniem jest rudowłosa. Musi wyglądać zjawiskowo. A tak z innej beczki to gdzie ona się podziewa cały dzień?

- Dobra Izz. – Mama wyrywa mnie z zamyśleń. – Skub się. Wolisz serwetki w kolorze jasnym ecru czy jasny róż.

Zaczynam się uważnie przyglądać obu kolor. Strasznie trudny wybór.

- Ecru. – W końcu się decyduję.

- Ha! Widzisz, miałam rację! – Pani Herandale cieszy się jak dziecko. – Izz skarbie masz wyśmienity gust. – Uśmiecham się i spoglądam na mamę. Ma przymrużone oczy a z twarzy nie da się nic wyczytać.

Drzwi do salonu się otwierają a w ich progu stają Alec wraz z Valentine. Kiedy dostrzegają nas, od razu zaczynają się wycofywać.

- Panowie nie tak szybko. – Mama ich zatrzymuje. Obaj wyglądają jag by zaraz.

Pan Morgenstern wraz z moim bratem nie zwracając uwagi na protesty kobiet, szybko zwiali z pokoju. Normalnie za nimi się kurzyło.

Już nie mogę. Ta cała sytuacja jest tak komiczna, że już nie mogę. Wybucham śmiechem i padam na kanapę. Spadam na ziemię i tam się wiję ze śmiechu.

- Isabelo. – Mama mówi poważnym tonem. – Mogłabyś zachować trochę powagi.



I jak wam się podoba rozdział? Szczerz ja średnio jestem z niego zadowolona. ; -( Bywały lepsze. 

Mam nadzieje, że będzie dużo komentarzy. Pamiętajcie im więcej komentarzy, tym bardziej chce mi się pisać kolejne rozdziały. ; -)

Zachęcam do komentowania i mam nadzieję, że was nie zawiodłam.



26.01.2015

Rozdział 24


Valentine




Całe wieki stoję pod drzwiami sypialni, z której dochodzą jęki i krzyki. Jak bardzo chciałbym jej ulżyć, jakoś pomóc. Ale obecnie jestem bezradny. Zaczynam nerwowo chodzić po korytarzu. Kolejna porcja krzyków, są jak ukucie osy. Bardzo bolesne, ale do przeżycia. Niezmiernie się cieszę z jednego powodu. Mianowicie, iż Jonathan jest u Ligwoodów. Nie musi tego słuchać. Kolejny długi krzyk i nagle płacz dziecka. Oddycham z ulgą. Moje serce zaczyna bić jak szalone. Co z Jocklin? Chcę wejść do pokoju, ale wiem, że nie mogę tego zrobić d momentu, gdy nie zostanę o to poproszony.
Stoję tak i chodzę jeszcze przez jakiś czas. Jak bym sobie to wymodlił. Nagle drzwi od sypialni się otwierają a w progu nich staje położna. Jej śnieżnobiały fartuch jest pobrudzony krwią i jakąś mazią. Wydaje się bardzo smutna i przygnębiona a do tego zdenerwowana. Do głowy mi jedynie przychodzi Jocklin.

- Panie. – Mówi chrapliwym głosem. Otwiera buzę, aby coś dopowiedzieć, ale ja jej na to nie pozwalam.

Przepycham się przez drzwi. Na pierwszy rzut oka widzę siedzącą na fotelu jedną ze służących. Trzyma na rękach niemowlaka, ale jej smutny wzrok cały czas jest skupiony na łóżku. Boje się najgorszego. Podchodzę do żony. Spoglądam na nią czule. Dopiero po kilku sekundach dostrzegam, że jest strasznie blada a na jej ciele, widnieją małe kropelki potu. Oczy ma bez przerwy zamknięte a usta robią się coraz bardziej sine. To nie może być prawda. Ona nie mogła mnie zostawić.Nie mogła nas zostawić.
Padam na kolana i ściskam dłoń żony, mając nadzieję, że to tylko jakiś koszmar a ja zaraz obudzę się przy jej boku. Jej dłoń zrobiła się zimna a twarz kompletnie pozbawiona życia. Chce mi się wrzeszczeć, krzyczeć, rozwalać wszystko. Jestem tak wściekły na niż za to, że się poddała, za to, że już nie ujrzę jej pięknych oczu, za to, że już nigdy jej nie będzie, przymnie, poprawka przy nas. Zaczynam intensywnie myśleć. Jest jakiś sposób, aby przywrócić ją do życia? Myślę i myślę. Mam Dary Anioła!!! Nagle podskakuję a równe nogi. Moje przemyślenia przerywa cichy głos położnej.

- Proszę bądź silna kruszynko. – Spoglądam na nią pytająco.

Kobieta trzyma na rękach to dziecko. Dziecko, przez które straciłem część mnie, centrum mojego świata. Blondynka bez przerwy dotyka niemowlę, jakby nie chciała, aby usnęło.Podchodzę do kobiety i rzucam niechętne i irytujące spojrzenie dziecku, po czym przenoszę wzrok na położną.

- Dziewczynka. – Oznajmia z bólem. – Ledwo żyje. Jest duże prawdopodobieństwo, że niedługo jej serce odmówi współpracy i się zatrzyma. – Łzy zaczynają płynąć po jej policzkach.

Już nie wytrzymuję i wychodzę z sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Idę coraz szybciej a po chwili praktycznie biegnę. W głowie mam sto myśli na sekundę. Z impetem otwieram drzwi od piwnicy i z chodzę po spiralnych schodach. Na ich połowie się zatrzymuję i odwracam w bok. Zaczynam szukać odpowiedniej cegły, a gdy znajduję, rysuję na niej znak otwierający. Ściana zaczyna się rozsuwać, ukazują przejście do laboratorium. Kiedy tam docieram, zaczynam przeszukiwać wszystkie półki, szuflady po prostu wszystko nie wiedząc, czego szukam. Wiem jedno na pewno. To dziecko zniszczyło całe moje życie. Zniszczyło wszystko, co kocham!!!
Nagle pokój zaczął robić się w jednej części ciemniejszy a w drugiej znacznie jaśniejszy. Nagle na przecięciu tych cieni i jasności wykliniła się znikąd piękna czarnowłosa kobieta. Wygląda jak by była z innej cywilizacji i wieku. Ma na sobie piękną złotą suknie luźno okalając jej ciało. W tym struj, wygląda jak jakaś królowa starożytnego Egiptu. Chociaż jest w niej coś, co mnie z tego tropu zbija. Podchodzi do mnie coraz bliżej. Chociaż to wygląda, jag by sunęła.

- Jestem Izyda. – Ma taki ciepły i delikatny głos. – Zostałam zesłana przez anioły Itharela. – Gdy to mówi, mam nadzieję. – Wyczuli tuj żal i niechęć do tego niemowlęcia. – Wzdycham ciężko, Co ona chce przez to powiedzieć? – Musisz wiedzieć, że dziewczynce są przepowiedziane wielkie czyny, ale i również niebezpieczeństwo.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Dziecię zrodzone z Nephelim oraz z krwi anioła, zwycięży wielką bitwę. Miłość i szczęście odnajdzie, sprowadzi ponowną światłość na świat, ale musi uważać, bo wszystko może się zdarzyć. Nephelim gwiazdy polarnej jest w wielkim niebezpieczeństwie. Ciemność chce go zawłaszczyć sobie i to, co dane odebrać na wieki. Jedynie błogosławieństwo Anioła stworzyciela może w jakiejś mierze temu przeszkodzić. Śmierć może nadejść o każdej porze dnia i nocy. – O co tym wszystkim chodzi? – Podawana przez ciebie krew anioła żonie nie docierała do jej organizmu, lecz płodu. – Wyjaśnia. – Nie zdajesz sobie sprawy, jaka ona będzie do was obojgu podobna. Nie masz pojęcia, jak to dziecko niechciane przez ciebie jest ważne oraz co ją czeka. – Nic nie mogę wykrztusić. Jestem kompletnie oniemiały. Kobieta wyciągnęła przed siebie obie dłonie, wewnętrzną stroną do góry. Nagle pojawił się oślepiający blask. Na jej dłoniach pojawiła się srebrna szkatułka z pięknymi zdobieniami. – Szkatułka jest prezentem od Itharela dla nowo narodzonej. – Otworzyła ostrożnie wieczko. – Oto jest medalion przedstawiający oko Horusa. Niech go założy, gdy jej moc wzrośnie i zacznie sięgać zenitu. Wtedy będę przy niej i pomogę jej nad nią zapanować oraz ją przygotuję do ostatecznego starcia. – Mina kompletnie mi zżęła. Nie wiem co mam powiedzieć, o co spytać. W głowie pustka, ale wsiąka jak gąbka wszystkie słowa Izydy. – Weź ją i przechowaj. Wiem, że liczyłeś na coś innego, ale z podkasz ją w momencie, kiedy będzie wam najbardziej potrzebna.

Szatynka podała mi szkatułkę i zniknęła. Nagle poczułem, przesiąkający mnie gnie. Zjawia się tu, każe mi opiekować się tym dzieckiem, mimo że ja chcę czegoś przeciwnego. No cóż chyba nie mam wyjścia.

Wracam do sypialni, wcześniej zahaczając o gabinet i chowając w nim dar. Na fotelu nadal z maleństwem siedzi położna. Podchodzę do niej. Kobieta spogląda na mnie przenikliwie, ale nic nie mówi. Biorę ostrożnie od niej dziewczynkę, uważając, aby jej nie skrzywdzić. Zauważam na jej główce kilka rudych włosów. Otwiera swoje oczka, które okazują się szmaragdowe dokładnie takie same jak u jej matki. Uśmiecha się do mnie odsłaniając swoje delikatne dziąsełka. Moje serce od razu mięknie.

- Moja mała. Moja mała córeczka. Moja mała… - Od razu mi się przypomina, jakie imię wybrała Jokline. – Clary.


***


Wstaje z fotela, podchodzę do ściany za biurkiem i ostrożnie ściągam obraz. Za nim wyłania się mały ceglany kwadracik. Dokładnie na idealnej wysokości. Rysuje na odpowiedniej cegle runę otwarcia i cegiełki się rozsuwają. Działa to na dokładnie tej zasadzie co drzwi do mojego tajnego laboratorium w Idris. Moim oczom, ukazuje się mała szkatułka, ta sama, którą podarowała Clary Izyda. Wyciągam szkatułkę i zamykam schowek a obraz, zawieszam powrotem na swoje miejsce. Zbieram dar i kieruje się do pokoju córki. Jestem pewien, że ją tam zastanę.


Ludzie wiem, że nie tego oczekiwaliście, ale mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Wiem, że krótki i w ogóle... 

Od razu uprzedzam, jeżeli pod tą notką znajdzie się co najmniej osiem komentarzy, rozdział kolejny dodam jutro i będzie znacznie dłuższy. ; -D 

Z góry przepraszam, że cały jest z perspektywy Valentine. Tak jakby ktoś nie zrozumiał ta znacznie dłuższa część jest z dnia narodzin Clary. Czyli siedemnaście lat we wstecz.

Zachęcam o komentowania. <3



23.01.2015

Rozdział 23


Clary




Goni mnie! Próbuję uciekać. Długa, obszerna suknie w tym mi nie ułatwia. Odwracam się kilka razu, aby upewnić się, że mnie nie goni. No cóż nie widzę go. Zmrok i drzewa mogły mu pomóc w ukryciu się . Jedyne co słyszę tu dudnienie własnego serca i szybki płynięcie krwi w żyłach. Nagle trzask. Zaczynam się bać. Co się stanie, jeżeli mnie dopadnie?! Umrę, przeżyję a może, będę torturowana? Chyba że wszystko na raz. Próbuję przyspieszyć. Potykam się o skrawek materiału sukni i upadam na ziemię. Szybko się podnoszę i z powrotem zaczynam biec, ale tym razem trochę wolniej. Nagle ktoś łapie mnę za nadgarstek i mocno pociąga. Znów upadam. Wiem, że mnie złapał. Czyje jego oddech na moim karku.


- Już mi nie uciekniesz. Jesteś moja i tylko moja. – Jego głos przyprowadza mnie o ciarki.

Pociąga mnie do góry i unieruchomił. Skóra zaczyna mnie coraz bardziej piec w miejscu jego dotyku. Zaczynam się teraz naprawdę bać. Nie mogę się przez chwile ruszyć. Coś mnie sparaliżowało. Kiedy odzyskuje władzę na ciałem, zaczynam się z nim szarpać. Jeszcze bardziej ściska moje ręce, kompletnie nie mam szans, na jaki kol wiek ruch. Delikatnie muska moją twarz. Pod moje gardło podchodzi żółć. Z każdym jego dotykiem robi mi się coraz bardziej nie dobrze. Podejmuję kolejną próbę ucieczki. I znów nic. Cholera!!!

- Skarbie, nawet nie próbuj. – Biorę głęboki oddech. Chcę mu odpowiedzieć, ale nie mogę wykrztusić ani jednego słowa.

Słyszę szelesty liści i trzaski gałęzi. Zastanawia mnie, dlaczego stoimy w miejscu. Dookoła nas zaczynają się zbierać całe stada demonów. Wśród nich dostrzegam moich najbliższych, którzy przyglądają się mi z pogardą. Nie wierzę. Dlaczego tam stoją? Dlaczego odwracają się przeciwko mnie? Po moich policzku spływa jedna łza. Kręcę głową i przypatruje się im. Nagle Łowcy, występują o krok w moim kierunku. Teraz dostrzegam, że ich oczy są całe białe a wyrazy twarzy pozbawiona życia. Czuję ukucie w sercu. Mam ochotę płakać, ale powstrzymuję tę reakcję.

Czuję jak Dylan kiwa głową i jeden z demonów naskakuje na Valentina. Z moich ust wydobywa się krzyk. Demo chyba jeden z mitycznych rozszarpuje mojego ojca, a ten nawet się nie broni. Chcę do niego podbiec, pomóc mu, walczyć w jego obronie, ale nie mogę. Wdaję kolejne krzyki, ale to nic nie pomaga, zaczynam szlochać. Moje serce boli.

- Oddaj mi swoją moc!!! – Wrzeszczy o mnie ciemność.- Oddaj mi ją albo i oni podzielą los twego ojca. – Warknął.

- Nie mam żadnej mocy!!! – Zaprzeczam i odwracam głowę w jego kierunku.

Rudzielca oczy płoną nienawiścią. Ten mężczyzna jest coraz bardziej przerażający. Nie wiem co mam robić.Splunął i szarpnięciem obrócił mi twarz.

- Maleńka. Skoro tak chce się bawić. – O nie!!! Nie znowu!!!

Mężczyzna uśmiecha się mrocznie, a kolejne demon atakuje… NIE!!! TYLKO NIE ON! BŁAGAM!!! Kolejny demon tym razem o ile się nie mylę to Abbadon. Naskakuje na Jace’ego i zaczyna go rozszarpywać. Wrzeszczę i krzyczę, aby przestał, ale moje działania idą na marne. Już więcej nie zniosę. Kolana uginają się pode mną. Upadam na ziemie, płacząc a moje serce, boli jak nigdy. Mężczyzna mnie nie powstrzymuje, szybko wstaje i biegnę do ciała ukochanego. Wiem, że moje serce krwawi, jest rozdarte na miliony kawałeczków. Właśnie straciłam najważniejszą osobę w moim życiu. Delikatnie palcami muskam jego twarz. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. Postarać się bardziej coś zrobić. Wyszarpać się temu łotrowi, ale już za późno, straciłam go, straciłam ich obu. Moja łza kapnęła na ranę Jace’ego znajdującą się na sercu. Zranione miejsce rozbłysło, a wszystko dookoła zaczęło zwalniać.

- Nie!!! – Za plecami usłyszałam wrzask ciemności. Odwróciłam się w jego stronę. Wszystko dookoła jest w zwolnionym tempie. To jag, by oglądać film klatka po klatce.

Nagle z najciemniejszego mroku wyłania się postać kobiety. Wydaje się jag by była z innej epoki a co dopiero mówić o wieku. Podchodzi do mnie bliżej. Wykłada przed siebie obie dłonie, które zaczynają świecić. Cały blask spływa na blondyna. Nie mogę wykrztusić ani słowa. Zamykam oczy, bo światło zaczyna mnie razić. Kiedy ciemnieje powoli, rozchylam powieki. Mój wzrok pada na Jace’ego, który wygląda jak przedtem. Słyszę jego chrapliwy oddech. Po moich policzkach spływają nowe łzy. Oglądam się na pozostałych. Wszyscy stoją jak przedtem, tylko postać Dylana się zbliża. Wzrok kieruje w miejsce gdzie przed chwilą, leżał mój ojciec, ale go już nigdzie niema. Znów do przenikliwe uczuci.

- Clarisso. – Postać kobiety klęka, przymnie. – Moje dziecko. Wiesz co robić. Znajdź w sobie siłę i zapanuj nad darem zesłanym ci przez anioły. Jestem Izyda jedna z bogiń Starożytnego Egiptu.- Kobieta zaczyna znikać, a ja czyje jak ktoś trzęsie mną. W głowie słyszę anielski głos mówiący „Otwórz oczy ” - Wezwano mię, abym cię poprowadziła. Twój dar wiąże się z niezwykłą siłą… - Kobieta zniknęła.



Jace




Kiedy wracam do sypialni, już na korytarzu słyszę krzyki. Rozpoznaje ten głos, należący do mojej Clary. Przyspieszam kroku, aż po sekundzie zaczynam biec. Oby jej się ni znów nie stało. Wieczorem zbiła lustro, nadgarstek miała nieźle poharatany. Musiałaby nieźle na siebie wściekła. Nic mi nie chciała powiedzieć. Zresztą nikomu nic nie powiedziała.

W mgnieniu oka jestem na miejscu. Krzyki są znacznie wyraźniejsze.

- Nie!!! – Jej głos wydaje się zapłakany.

Gwałtownie otwieram drzwi i wchodzę do środka. Idę kilka kroków i moim oczom ukazuje się Clary. Dziewczyna rzuca się na łóżku. Musi mieć jakiś naprawdę przerażający koszmar. Podbiegam do niej i próbuję przytrzymać. Jest silniejsza, niż przypuszczałem. Ledwo mogą ją unieruchomić.

- Clary. - Zaczynam delikatnie. – Clary proszę obuć się. – Lekko nią potrząsam. – Clary! Otwórz oczy. Proszę, zbudź się! – Zaczynam ją normalnie błagać.

Nie sądziłem, że do tego kiedyś dojdzie. Jace Herandale prosi dziewczynę, która zapewne zrobiła mu już kilka sińcy, aby się obudziła. Normalnie szok. Czegoś takiego nie przewidziałem.

Clery się uspokaja. Spoglądam na nią i widzę, jak otwiera swoje szmaragdowe oczy. W duszy czuję ogromną ulgę. Rudowłosa nabiera powietrza, rozgląda się dookoła i jej wzrok ląduje na mnie. Gwałtownie się zrywa z łóżka i rzuca mi na szyję. Przytula się do mnie mocno, również ją obejmuję.

- Już wszystko dobrze. Jestem tu. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić. – Zaczynam ją pocieszać i uspokajać. Oddech ma nie równy i szlocha.

Za każdym razem, kiedy ją widzę w takim stanie serce mnie boli i za każdym razem wolałbym być na jej miejscu. Tak strasznie się o nią martwię.



Clary




Wiem, że już nie zasnę, mimo iż jest czwarta nad ranem. Jace niedawno zasnął, więc ostrożnie wymykam się z łóżka i kieruje do łazienki. Wykonuję poranną i opatulona ręcznikiem przemykam jak myszka do garderoby. Ubieram szare spodnie dresowe, różową bokserkę, luźną bluzkę z nadrukiem i białe tenisówki.

Idąc korytarzem, staram się kroczyć jak najciszej. W końcu docieram do Sali treningowej. Ku mojemu zdziwieniu to pomieszczenie nie różni się od tego w posiadłości leżącej w Idris.

Jak zawsze zaczynam od rzutów sztyletami do celu następnie ćwiczenia z manekinami i Serfickim ostrzem a na koniec skakanie z liny mające na celu ćwiczenia wykopów.
Muszę przyznać, że udało mi się trochę rozładować.

Zerkam na zegarek. Nie wierzę!!! Za pół godziny śniadanie. Automatycznie się zrywam z miejsca i biegnę do pokoju. Pomieszczenie zastaje puste. Żadnej żywej duszy. Szybko wpadam do łazienki, biorę ponowny prysznic i robię lekko makijaż. Wbiegam do garderoby. Ubieram szare dżinsy, luźną czarną bokserkę i sandałki na koturnie koloru bluzki. Ze szkatułki wyciągam kremowo srebrny naszyjnik i kolka różowych bransoletek i grubszą z perełkami. Do stroju jak zwykle dobieram małą torebeczkę, w sumie to mała kopertówka.

W sypialni spoglądam na zegarek i niemieje. Jestem już spóźniona. Ojciec normalnie mnie zabija. Wybiegam jak z pokoju i pędzę do jadalni. Zwalniam przed drzwiami i zwykłym krokiem wchodzę do środka. Wszyscy spoglądają na mnie.

- Dzień dobry. – Witam się ze wszystkimi.

Zajmuję wolne miejsce między ojcem a Isabel. Państwo Herandale dziś usiedli obok syna. Zaczynam nakładać sobie na talerz kilka tostów.

- Jak się czujesz, moje dziecko? – Ojciec wydaje się, niezwykle miły. Ciekawe co się stało.

- Już lepiej dziękuję. – Mężczyzna uśmiech się do mnie przyjaźnie. Zajmuję się posiłkiem i do głowy przychodzi mi jedno pytanie. - Ojcze interesujesz się różnymi kulturami…

- Owszem. –Odpowiada z dumą.

- Mógłbyś mi opowiedzieć o Izydzie? – Mężczyzna zamiera. Na jego twarzy maluje się przerażenie połączone ze wściekłością.

Rozglądam się i podobny wyraz taż mają państwo Lighwood, jak i Herandale.

- Clariso, jeżeli jeszcze raz usłyszę to imię to…!!!

- To, co?!! – Wybucham.

- To! - warczy i wali pięścią w stuł. Gwałtownie wstaje, tak że krzesło upada, wychodzi z jadalni i trzaskając drzwiami. Przewracam oczami i prycham.



Przepraszam, że ostatnio nic nie dodałam. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Zachęcam do komentowania. ; -D

Są nowe rozdziały na moich innych blogach:

Trylogii Czasu — Opowiadania :  LINK  (Blog.pl)   lub   LINK  (Blogger) (ta sama treść lecz inne strony, wybierzcie, którą formę wolicie. Szczerze wole to 2) 

Dary Anioła — Opowiadania: LINK 

19.01.2015

Rozdział 22



Jace




Bierze głęboki oddech i gwałtownie otwiera oczy. O mój boże. One są duże i całe czarne. Zero śladu po ich wcześniejszym szmaragdowym odcieniu, po ich wcześniejszej świetności.


Biorę ostrożnie dziewczynę na ręce. Czuje na sobie spojrzenia członków dzisiejszej narady.

- Jace! – Władczy głos Valentina zatrzymał mnie. Odwracam się ostrożnie twarzą do niego. Wydaje się zmartwiony i lekko osłupiały. Po chwili jednak oprzytomnieje. – Zabierz Clary do jej pokoju. Sprowadzę czarownika.

- Może Bene’a. – Proponuję – Alec może się z nim skontaktować.

- Dobry pomysł. A teraz idź i uważaj na moje dziecko. – Uśmiechnąłem się nie pewnie i szybko oraz ostrożnie ruszyłem przed siebie.

Idąc korytarzami, nie spotkaliśmy ani jednej żywej duszy, zmarłej zresztą też nie. Patrząc na rudowłosą, moje serce przyspiesza. Tyle złego spotkało ją w tak krótkim czasie, zastanawia mnie, ile jeszcze na nią czeka.

Nie wie, kiedy dotarłem na miejsce. Położyłem dziewczynę na łóżku i opatuliłem kołdrą. Jest taka urocza i kochana. Wiem jedno, nigdy j nie opuszczę. Z każdym dniem zakochuje się w niej od nowa i bardziej, a podobno „Kochać to niszczyć, a być kochanym to zostać zniszczonym”. Całuję Clary w czółko i dyskretnie wymykam się z sypialni, chcąc dać jej jeszcze chwile pospać.

Z chodzę na dół, do salonu gdzie są wszyscy, włącznie z Magnusem.

- Jace. – Isabel podbiegła do mnie. – Co z Clary?

- Raczej dobrze. Na razie śpi. – Podchodzę do Magnusa.- Wiesz co, jej może być?

- Nie ciskaj się tak. – Zabijam go wzrokiem. - Najpierw muszę zbadać bułeczkę.



                                     15 minut później.



Od ponad dziesięciu minut, słucham wrzasków dochodzących za drzwi od pokoju Clary. Chodzę po korytarzu w tę i z powrotem. Alec i Isabel siedzą na podłodze, a dorośli są w gabinecie Morgensterna. Niestety Jonathan wraz z Emilii wyjechał dziś rano do NY. Brat Clary nie chciał zostawiać ukochanej, dlatego razem przenieśli się do instytutu.

- Aaaaa!!! – Kolejny krzyk.
Moje serce cały czas dudni. Bez przerwy po głowie chodzą mi najgorsze myśli. Co ja bym zrobił bez niej? Zmieniła całe moje życie. Oczywiście na lepsze. Kolejna dawka bólu w postaci wrzasków.

- Jace! – Odwracam się do Izz z pytającym spojrzeniem. – Przestań tak chodzić, bo przez ciebie zaczynam się coraz bardziej stresować. – Warknęła, a Alec próbuje zdusić chichot.

- Bawi cię to?! – Tym razem to ja warknąłem z zabójczym spojrzeniem.

Chłopak głośno przełknął.

- Troszeczkę. – Unoszę brew. - No bo spójrz na siebie. – Nadal nic nie rozumiem. – Odkąd poznałeś Clary, kompletnie się zmieniłeś. Stałeś się o wiele czulszy i delikatniejszy.

- A to nie to samo?

- Możliwe. Po prostu chodzi mi o to, że wpadłeś po uszy. – Przeszywam go wzrokiem.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Zaczynam znów chodzić w tą i z powrotem. Kątem oka dostrzegłem jak Izz przewraca oczami. Parskam śmiechem.



Valentine




Ja, Robert, Marysie, Stephen i Celine siedzimy w moim gabinecie, czekając na rezultaty w postępowaniu zdrowotnym mojej córeczki. Wiem, że nie jestem idealnym ojcem, ale to nie oznacza, że nie martwię się o zdrowie własnych dzieci. Aż tutaj słychać wrzaski Clary. Z każdym jej krzyknięciem serce mi się kraja.

- Valentinie co ty na naszą propozycje? – Z zamyśleń wyrywa mnie Stephen.

- Tak, tak to świetny pomysł. – Mamroczę.

Nie mogę się na niczym skupić, ponieważ moje myśli bez przerwy wędrują do mojego rudowłosego aniołka.
Och moja droga Jockline, nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciał, abyś tu była. Zawsze umiałaś do mnie dotrzeć i byłaś, opoką w takich trudnych chwilach.

- Czy ty nas słuchasz? – Caline się oburzyła.

- Nie... Przepraszam po prostu, nie mogę się na niczym skupić. Za bardzo jestem przejęty tą całą sytuacją, rozgrywającą się na gurze.

- Rozumiem cię. Też się martwię o Clarisse. – Blondynka jest taka łagodna i miła. Worgule nie przypomina siebie z za młodu.

Pamiętam Claline jako dziesięciolatkę, którą uwielbiałem drażnić. Zawsze pociągałem ją, za jej dłubie blond, warkocze. Wściekała się na mnie i rzucała z pazurami albo z bronią. Było dość zabawnie lub boleśnie. Zawsze wracaliśmy do domu jednego z nas, aby patrzeć rany. Rodzice zawsze się z nas śmiali i mówili, że kiedyś sączymy razem z gromadką nieokrzesanych dzieci. Na szczęście to się nie sprawdziło.

- A więc co mówiliście?

- Rozmawialiśmy o przeprowadzce i dalszej nauce Clary w Nowojorskim Instytucie. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz i jak będzie po wszystkim. Może również przecież zostać i Idris.

- Wiem. Będę musiał jeszcze nad tym pomyśleć.

Kolejny wrzask. Zaraz wyjdę z siebie.



Jace




Kolejny krzyk. Zaraz zwariuję. Kilka chwil i nagle drzwi od pokoju Clary otwierają się. Magnus podchodzi do mnie z opuszczonym wzrokiem i smutną minom. O nie!!! Nie, nie, nie! Ona nie mogła… Isabel i Alec wstaję z podłogi i podchodzą do nas.

- No cóż. – Ma smutny głos. – Jace tak mi przykro. Niestety Clary… – A jednak to prawda. Stoję zesztywniały i wpatruje się w niego. – Clary…

Nie daje mu dokończyć i wbiegam do sypialni rudowłosej. Staje oniemiały. Clary spokojnie siedzi na łóżku z podkulonymi nogami. Przysięgam, że kiedyś zabije Magnusa. Powoli i niepewnie podchodzę do dziewczyny. Bez przerwy ma opuszczony wzrok. Moje serce zaczyna wariować. Siadam na brzegu łóżka i ujmuję twarz Clary w ręce. Dziewczyna podnosi głowę i powoli na mnie spogląda. Jaj oczy znów świecą szmaragdami. Z powrotem są takie piękne i przejrzyste. Widzę w nich własne odbicie.

- Clary. – Zaczynam głosem niewiele wyższym od szeptu. – Tak bardzo się o ciebie martwiłem. Jak się czujesz. – Dodaje po chwili.

Rudowłosa uśmiecha się czule i przytula się do mnie.

- Teraz znacznie lepiej. - Szepcze mi do ucha, a ja się uśmiecham pod nosem.



Clary




Po tym, jak wszyscy dali mi odetchnąć i wyszli z mojego pokoju, powrotem położyłam się na łóżko, i się skuliłam. Jak ja mogłam tak dać się podejść temu kretynowi. Jak mogłam dopuścić do tej sytuacji?! No jak!!!

Wstaje z łóżka i kieruje się do łazienki. Podchodzę do umywalki i opłukuje twarz, z nadzieją, że to pomorze. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze.
- Jak mogłaś do tego dopuścić? – Warczę na siebie.

Biorę głęboki oddech i odsuwam się kilka kroków od umywalki. Znów spoglądam na swoje odbicie.

- No jak!!! – Wieszcze na siebie i z całym impetem rozbijam lustro pięścią.





Mam ogromną nadzieje, że rozdział wam się spodobał. Życzę wam udanego dnia ferii lub w szkole, w zależności gdzie mieszkacie. Piszcie komentarze i nie zapominajcie o mnie. ; -)* 

Dziękuje wam za te prawie 8000 odsłon. Jestem wam dozgonnie wdzięczna, że czytacie moje wypociny.
; -D

PS. Co byście powiedzieli na małą zmianę w wystroju strony?

<333


18.01.2015

Rozdział 21



Jace





Leniwie rozsuwam powieki. Clary śpi wtulona we minę. Jest taka delikatna i urocz. Spoglądam na zegarek stojący na szafce nocnej 10:54. Kurde!! Zebranie kręgu jest o 11:30. Mam pół godziny. Próbuję delikatnie przesunąć Clary, tak aby jej nie obudzić. Jej głowę ostrożnie kładę na poduszce.
Dziewczyna przekręca się, w momencie, kiedy ja wstaję z łóżka.

- Co się dzieje? – Mamrocze tym swoim anielskim głosikiem.

- Nic kochanie. Śpij dalej – Całuję ją w czuło i udaje się do łazienki. Biorę szybki prysznic i myję zęby. Po czym udaje się do garderoby i wkładam czarny garnitur i układam włosy w zabójczo idealną fryzurę. Jest za pięć wpół do. Szybko całuję ukochaną na pożegnanie, a ta życzy mi powodzenia.

Idę, a praktycznie biegnę przez kortaże do wyznaczonego miejsca. Kilka razy skręcam i kiedy docieram tam, gdzie mi kazano. Widzę ogromne ciężkie, podwójne metalowe drzwi. Mają kolor złota i bogate ornamenty. Otwieram je i z chodzę w dół po spiralnych, kamiennych schodach. Na dole widnieje ogromna sala a w centralnym jej punkcie stoi ogromny okrągły stół. Przy nim siedzą już wszyscy członkowie kręgu. Morgenstern, Lightwoodowie, moi rodzice - Herondaleowie, Waylandowie i Lucjan Garstarirs, jest chyba prabati Valentine.

Wszystkich wzrok skierował się na mnie. Valentine skiną mi głową na znak przywitania. Stanąłem za mężczyznom i przejechałem wzrokiem po całym pomieszczeniu. Pokój jest surowy i oświetlany jedynie przez kilka pochodni i runicznych kamieni. Wszyscy są ubrani na czarno. W większości w stroje bojowe. Przypomina mi się zdjęcie, widniejące w gabinecie ojca przedstawiające wszystkich członków kręgu za młodu. Wraz z mamą Clary Jockline. Piękna kobieta. Moja narzeczona bardzo ją przypomina.

- A więc wszyscy już jesteśmy. –Rozległ się władczy głos Valentina.

Mama spogląda na mnie z dumą. Czuję jak kąciki moich ust lekko drgnęły.

- Valentine, co się dzieje. Wiadomości była tajemnicza. – Odzywa się Lucjan.

- Zakładam, że się domyślacie. Powiem tylko jedno. On wrócił!!! - Nagle wszyscy zaczęli szeptać.

- Przecież to możliwe!!! Został zgładzony. – Tym razem to kobieta.

-TAK!!!

-Dokładnie

- Spokój!!! – Morgenstern uderzył pięścią w stół. Wszyscy ucichli. – Musimy zdecydować, co robimy. Jak go pokonać.

- Proste! Wojna! – Mój ojciec zachowuje się jak nie on.

- Dokładnie. Trzeba zdecydować, tylko kiedy!!! – Hoge wstał z krzesła. – Proponuję zacząć planować to od razu. Nie możemy mu popłacić, tego, co zrobił!!!

Wszyscy z hukiem biegną do ataku. Wykrzykują imienia Serfickich ostrzy, które zaczynają świecić. Armia Dylana jest głównie złożona z wielu demonów. Duża ilość z nich jest mityczna lub starożytna, znajdują się w niej również Nocni Łowcy – ZDRAJCY!!! Słychać uderzenia metali o metal, jęki i krzyki. Widzę już lejącą się krew, ale nadal rozglądam się za nim. Nie widać go na horyzoncie. Clary!!! Nagle mnie oświeciło…

- Jace! – Wzdrygnąłem się. Okazuje się, że to mama. Wyrwała mnie z zamyśleń. Dotyka mojego policzka. – Skarbie wszystko w porządku?

- Oczywiści. – Kłamie i robię wymuszony uśmiech.

Nagle do moich uszu dochodzi, wyraźny krzyk, a raczej wrzask.



Clary




Kiedy się ponownie budzę Jace’ego, nie ma już w pokoju. Przeciągam się leniwie i wstaję. Podchodzę do okna i moim oczom ukazuje się piękny pejzaż jeziora, gór i zielonego ogrodu. Zauważam mojego brata wraz z Emilii, na spacerze. Wyglądają na takich szczęśliwych. Muszę przyznać, ślicznie ze sobą wyglądają. Brunetka ostatnio wspominała, że niedługo będzie musiała wrócić do Nowego Jorku. Podobno ma to związek z jej młodszym bratem Simonem.

Idę do łazienki i szybko wykonuje poranną toaletę. Opatulona dużym białym ręcznikiem przemykam do garderoby. Ubieram czarne spodnie i białą bokserkę z nadrukiem, do tego sięgam czerwoną koszulę w kratę oraz czarne tenisówki za kostkę. Ze szkatułki wyciągam czarno srebrną biżuterię.

Czuję i słyszę, jak burczy mi w brzuchu. Śniadanie dawno już minęło więc muszę iść do jamy grozy. Mam nadzieję, że Samuel jeszcze nie wrócił, bo jeżeli tak to nie mam co liczyć na cokolwiek, aby zaspokoić głód. Wtedy niestety głoduję do obiadu. Dobra raz kozi śmierć.

Idę powolnym krokiem przez korytarze. Mam tylko jeden cel KUCHNIA. Nagle czyje jak ktoś łapie mój nadgarstek i pociąga. Pisnęłam z zaskoczenia.

- Dobra wyluzuj! To tylko ja! – Znam ten głos. Odwracam się i oczywiście, mogłam się tego spodziewać. Izz.

- Isabel! Zwariowałaś?! – Dziewczyna wygląda na skruszoną.

- Okej. Dobra, o co chodzi?! – Unoszę brwi.

- Izz!!!

- No dobra wyluzuj. Chciałam ci pokazać nową sukienkę, którą założę na święto zmiany pory roku… Poczekaj chwilę, a ja ją szybko ubiorę.

- Tylko szybko! - Pogoniłam ją. Dziewczyna się tylko uśmiechnęła i zniknęła za parawanem.

Muszę przyznać, że pierwszy raz jestem w jej pokoju. Jest dosyć przytulny. Królują tu ciepłe barwy brązu i bladej pomarańczy. Widnieją również niebieskie akcenty. Muszę przyznać, że tu jest strasznie czysto, w sumie zbyt czysto. Normalnie w pokoju Izz wszystko się wszędzie wala i pełno jest brokatu i pudru na ścianach.

- Okej tylko szczerze, powiedz, co sądzisz. – Przewróciłam oczami.

- Dobra. Okej. – Mówię zrezygnowana.

W sumie całkiem zapomniałam o świętach. Co ja mam założyć?! Mam koszmarny dylemat. Ok, później będę się tym martwić.

Isabel powoli wyszła z za parawanu. Podeszła bliżej mnie i kilka razy pokręciła się, w okuł własnej osi. Przebrała się w różową sukienkę bez ramiączek z falbankami luźno zwisającymi, z przodu i z tyłu. Tył sukienki jest praktycznie do kostek. Wszystko dopełniła srebrnymi sandałkami na obcasie. Muszę przyznać, że wygląda szałowo.

- I jak? – Pyta niepewnie.

- Izz. Wyglądasz prześlicznie.

- Co nie? – Marszczę czoło. – Wiem, wiem. Po prostu musiałam to od kogoś usłyszeć. – Próbuję zdusić śmiech, choć dosyć kiepsko mi to wychodzi. Wychodzi na to, że Isabel się zaczyna rozkręcać. – A ty co masz zamiar włożyć? – Musiała poruszyć ten temat?

- Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia.

- Powaga? – Wydaje się zaskoczona.

- Pewnie jedną z tych sukienek, które wiszą w mojej szafie. – Wzruszam ramionami. – Dobra Izz. Pogadamy później. Naprawdę umieram z głodu.

- Trzeba było spać dłużej. – Sarkazmu nie da się przeoczyć.

- Nie moja wina! Pierwszy raz tak zaspałam.

- Mhm.

- A to, co ma być?

- Nic, nic. – Obróciła mnie plecami do siebie i dosłownie wypchnęła z pokoju i zatrzasnęła drzwi przed nosem.

Wzdycham ciężko i w końcu idę po coś do przekąszenia. Idąc korytarzami, coraz wyraźniej słyszę dużą ilość głosów. Z chodzę po schodach i przekręcam głowę w prawo. Kompletnie już zapomniałam o głodzie. Te głosy mnie przyciągają. Po sekundzie orientuję się, że stoję przed podwójnymi metalowymi drzwiami, które zdobią orna męty. Przeszywa mnie dziwne uczucie i dreszcz.



Dylan




Tak jak poprzedniego dnia, stoję w swoim laboratorium przed studnią i kręcę nad nią rękami. Muszę wiedzieć co szykują. Zamykam oczu i zaczynam szeptać.

- Monstro quod ipse non potest. Potentia et donum. Show desiderium meum et cynosura. Volo videre, et quid est. Sit quae prophetasti ut. Otoni orbis in tenebris. Convenient omnes, stabunt et mittere non oritur. Sit polus die !!!!

Przeszywa mnie to samo okropne uczucie. Tyle że tym razem czuje dodatkowo okropny głód. Co ta dziewucha wyprawia. Poco się głodzi. Gwałtownie otwieram oczy i widzę, jak z chodzi po schodach. Do uszu dochodzą dziwne dźwięki. Coś jak by kłótni. Próbuję przejąć kontrole nad jej ciałem, ale czuje jak się opiera. Udaje mi się jedynie dojść do dużych podwójnych drzwi. Zaczynam czuć ból. To idiotka zaczęła się kulić i krzyczeć. Zaczynam z nią walczyć. Opiera się.



Jace




Dobrze znam ten głos. Clary. Moje serce gwałtownie przyspieszyło.
Rozglądam się do okoła. Widzę, że nie tylko ja to usłyszałem. Zrywam się z miejsca jak oparzony i wybiegam z Sali. Moim oczom ukazuje się skulona na ziemi Clary. Rzucam się obok niej i próbuję uspokoić. Przytulam ją i szepcze do jej ucha.

- Ćśś. Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze… - Głaszcze ją po głowie. Nagle lekko się odemnie odsuwa i pociąga nosem.

Głaszcze ją delikatnie po twarzy. Czuje jak się trzęsie. Dziewczyna bez przerwy ma zamknięte oczy.

- Clary, wszystko już dobrze jestem tu. Spójrz na mnie.

Bierze głęboki oddech i gwałtownie otwiera oczy. O mój boże. One są duże i całe czarne. Zero śladu po ich wcześniejszym szmaragdowym odcieniu…



Mam nadzieje, że rozdział się wam spodobał. Zauważcie, że jest dłuższy niż zwykle. Przepraszam, że wczoraj nie dodałam. Po prostu coś mi wyszło. Zachęcam do komentowanie i życzę udanego dnia lub ferii.

PS. Nareszcie ferie!!! : -D


16.01.2015

Rozdział 20



Valentin




Ciężko mi uwierzyć, że Dylan posuwa się tak daleko. Jakim prawem chce skrzywdzić moich najbliższych?! Siedzę przy swoim mahoniowym biurku z kartką papieru przed sobą i Stelą w ręku. W końcu zbieram się w sobie i zaczynam poruszać Stelą po papieże.



Drodzy członkowie kręgu!!!

Pragnę poinformować o zbliżającym się zebraniu KRĘGU, któremu przewodniczę.
Spotkanie odbędzie się w najbliższym czasie (macie dobę na dotarcie od otrzymania ognistej wiadomości) w Iceberg rose. Muszą zjawić się wszyscy członkowie kręgu bez wyjątku. Nieobecność będzie karana wydaleniem ze stowarzyszenia.
Sprawa jest najwyższej rangi. O wszystkim poinformuję podczas spotkania.

                                                                       
                                                                                              Valentin Morgenstern
                                                                                             Przewodniczący kręgu.




Zakańczam wiadomość i na odwrocie kartki rysuję runę. Powtarzam tę czynność kilka razy. Nagle rozbrzmiało, puknie do drzwi.

- Proszę! – Mój głos zabrzmiał, ostrzej niż sądziłem.

Drzwi się otwierają a do gabinetu, wchodzi Jace. Normalnie jak na zawołanie.

- Nie przeszkadzam? – Bąknął.

- Skądże. Usiądź. – Pokazuję ręką na fotel po drugiej stronie biurka. Blondyn wykonuje moje polecenie. Porusza się lekko i z dużą gracją. – Właśnie miałem zamiar kogoś posłać po ciebie.

- W jakiej sprawie? – Niecierpliwy. Zupełnie jak ojciec. Chociaż Stephane jego wieku nie miał takiej charyzmy.

- W sprawie zabrania kręgu. – Oznajmiam. – Chciałbym, abyś jutro towarzyszył mi podczas narady. – Chłopak rozszerza delikatnie oczy. Szczerze ledwo to zauważyłem. – Członkowie kręgu mają nie całą dobę na zjawienie się tutaj. W tym oczywiście twoi rodzice. – Blondyn bierze głęboki wdech. Pewnie nie spodziewał się takiej propozycji. – Jako przyszły przywódca kręgu musisz, nabrać wprawy a co ważniejsze, musisz wiedzieć jak wszystko, się odbywa. Więc bądź przygotowany na jutro… Załóż odpowiedni strój. – Przeczesuję palcami włosy.



Jace.




Siedzę oszołomiony w na łóżku w swoim pokoju. Nie sądziłem, że będę miał taki zaszczyt. Przynajmniej do przejęcia władzy nad kręgiem. Cieszę się, że ma taką możliwość, ale co będzie, jeśli zawalę? Zaczyna się tym martwić. Muzę się uspokoić. W tym celu wychodzę z pokoju i kieruję się do pokoju muzycznego. W jego centrum stoi duży, klasyczny fortepian. Wygląda na antyk. Powoli podchodzę do niego i ostrożnie siadam na stołku przed nim.

Delikatnie muskam opuszkami palców kilka klawiszy i zaczynam grać. Moje ruch na początku są delikatne, ale z każdą chwilą nabierają na sile. Nagle otwierają się drzwi do sali, ale nie zwracam na to uwagi. Za bardzo się skupiam na melodii tworzonej poprzez moje ruchy palców. Zaczynam rozmyślać o słowach mojego przyszłego teścia. O jutrzejszym zebraniu kręgu. Myślę o wszystkim. Intruz siada obok mnie na stołku i dopiero teraz orientuję się, że to moja Clary. Po chwili opiera swoją głowę, o moje ramię a ja dobiegam do końca utworu.


- Hej.- Odzywa się rudowłosa, tym swoim anielskim głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

- Hej. – Uśmiecham się blado.

-Coś się stało? – Dopytuje się.

- A co miało, się stać? – Zaczynam się nią droczyć.

- Jace, przecież widzę, że coś jest nie tak. – Dziewczyna przeszywa mnie wzrokiem.

Wzdycham głośno.

- Powiesz mi w końcu? - Nie odpuszcza. Jest czasami taka uparta.

- Więc twój ojciec chce, abym jutro brał udział w naradzie Kręgu… - Opowiadam jej całą rozmowę, a raczej powtarzam słowa jej ojca. – To chyba na tyle.

- Jace to fantastycznie! – Clary uradowana rzuca się mi na szyję i mocno przytula. Po chwili lekko rozluźnia uścisk i spogląda mi w oczy. - Czy to tylko o to chodzi? – Kąciki moich ust lekko drgnęły.

- Nie. Po prostu nie wiem czemu, denerwuje się, że zrobię coś źle. Nie chcę twojego ojca zawieźć, a zwłaszcza ciebie. – Clary kręci lekko głową i ujmuje moją twarz w swoje delikatne dłonie. Moje serce pod wpływem jej dotyku, a zwłaszcza tak czułego, przyspiesza..

- Jace. – Zaczyna bardzo delikatnie i łagodnie. – Nie zawieziesz ani mnie, ani mojego kochanego ojczulka. Posłuchaj. Boć taki kochany, a zarazem stanowczy. Po prostu bądź sobą. To zawsze działa. - Ona zawsze wie co powiedzieć, aby mnie uspokoić. Tak dobrze mnie zna. Można pomyśleć, że to niemożliwe, aby poznać kogoś w tak krótkim czasie, ale tak właśnie się stało.

Dziewczyna patrzy mi głęboko w oczy i nagle jej usta spoczywają na moich. Ten ruch jest zaskakujący, a zarazem taki przyjemny. Powoli zatracamy się tym pocałunku, który z każdą chwilą staje się coraz śmielszy.

- Nie zawiedziesz. – Szepcze z ustami przy moich ustach.

Przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem całować ją zachłannie i znacznie bardziej namiętnie. Nagle oboje na siebie coraz bardziej napieramy i lądujemy na podłodze. Po prostu przewróciliśmy się ze stołkiem na plecy. Clary zaczęła cicho chichotać. Zaczęliśmy turlać się w objęciach po podłodze. Jej usta ją taki ciepłe i delikatne, a smakują jeszcze lepiej.



Isabel




Dobra mam dość. Wzdycham ciężko. Jonathan i Alec bez przerwy krytykują moją kuchnię.

- Izz tak z ciekawości. – Zaczyna blondyn. – Co ty gotujesz?

Spoglądam na niego jak na jakiegoś idiotę.

- Poważnie nie widać? – Chłopcy przekręcają lekko głowę w bok. Biorę głęboki oddech. – To jest zup z owocami morza. Przepis dostałam od takiej jednej Fere.

- Isabel bez urazy. – Alec niepewne podchodzi do mnie. – Ale ta zupa, to jakaś zielona maź. – Jonathan wziął odemnie łyżkę i podniósł do góry. Spoglądam na niego ze złością, chyba całkiem widoczną.

- Dziewczyno ja na pewno tego nie zjem. – Brat Clary jest taki irytujący, ale zarazem taki słodki. Izz ogarnij się! Nakazałam sobie. – Ta łyżka jest kompletnie spalona. Można powiedzieć, że ta zupa ją zeżarła. – Faktycznie nie ma szerszej części naczynia. Wzruszam tylko ramionami.

- Tak nie powinno być?

- Nie! – Obaj się odezwali z przerażeniem.

- Dobra poddaje się! – Wymachuję rękami. – W takim razie do powrotu kucharza sami gotujcie!!! – Popchnęłam ze złością obu i gwałtownym krokiem wyszłam.

Zdążyłam jeszcze usłyszeć ich wybuch śmiechu.



Mam ogromną nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Szczerze mi tak średnio wyszedł. Mama nadzieje, że będzie dużo komentarzy. Zachęcam do komentowania i pozdrawiam. ; -3 

PS. Życzę miłego wieczoru i czytania.