31.12.2014

NOWY ROK 2015






                                          Gdy sylwestrowy bal 
                                          obsypie cię deszczem konfetti 
                                          i oplącze zwojami serpentyn, 
                                          pamiętaj, że to ja obsypałam 
                                          Cię swoimi życzeniami 
                                          i oplątałam pamięcią. 

                                          Szczęśliwego Nowego Roku!



MAM NADZIEJĘ ŻE SYLWESTER WAM SIĘ UDA I NIE ZAPOMNICIE O MNIE.
                                   SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!!!!

Rozdział 13


Clary





-Gotowa?

-Gotowa, jeżeli ty jesteś gotów. - Uśmiechamy się do siebie.


Wchodzimy razem w błękitne światło, a po chwili jesteśmy na miejscu. Moim oczom ukazuje się ogromna posiadłość. Przypomina coś w rodzaju małego zamku lub pałacyk. Zapiera dech w piersiach. Do o koła niego jest mnóstwo zieleni, duże jezioro mnóstwo kwiatów. Sama posiadłość jest nieziemska, ale to, co jest dookoła niej, zapiera dech w piersi.

 - Witajcie w Iceberg rose. - Wyrwał mnie tata. - Posiadłość została zbudowana w XVIII w. Ma długą historię, którą z chęcią opowiem kiedy indziej. Zostałem poinformowany, że kilka pomieszczeń i sypialni zostało przygotowane. Mam nadzieje, że... - W tym momencie przestałam słuchać ojca a zaczęłam rozglądać się dookoła. To miejsce jest mi znane, tylko nie wiem z kąt. Ogarnia mnie dziwne uczucie, że tu już kiedyś byłam. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Zaczynam słyszeć jag by wyraźniej, w sumie wszystko. Wiatr, szelest liści nawet stąpanie zwierząt. Co się ze mną dzieje? - Teraz zapraszam wszystkich do salonów. - Wróciłam do świata żywych.

Ruszyliśmy żwirowaną ścieżką do sierodka domu. Uderza mnie ilość stylów i kolorów. Totalna mieszanka wszystkiego. Coś czuje, że ktoś nie umiał się zdecydować. Hol jest ogromny, przeważa w nim złoto i biel. Na wprost są ogromne schody prowadzące na piętra. Po prawej, jaki i po lewej stronie są korytarze, Nawet za schodami znajduje się jeden. Na ścianach widnieje mnóstwo obrazów. Pomieszczenie jest bardzo czyste, co mnie lekko dziwi. I znów to dziwne uczucie.

 Zostawcie tu rzeczy i zapraszam do salonu. Tam spokojnie porozmawiamy.- Wszyscy ruszyliśmy za Valentine. Prowadził nas po zachodnim skrzydle, aż dotarliśmy do jednego z wielu salonów. Ten jest zupełnie inny od holu. Przeważa tu zieleń, a nie biel, ale jednak jest to złoto i obrazy. Są nawet drzwi prowadzące, na którego taras wcześniej nie dostrzegłam.
Rozsiedliśmy się na wolnych miejscach. Alec w końcu wybrał jedno z krzeseł, państwo Lighwood usiedli na jednej kanapie Jonathan z Emilii na drugiej, tata i Izz wybrali po jednym krześle, a Jace zajął ostatnie wolne miejsce. Nie mam zamiaru stać, więc mimo wszystko usiadłam na kolanach Jace'ego. I znów wszyscy się na nas spojrzeli. Przewróciłam oczami i spojrzałam na ojca.

- Tato teraz się nie wymigasz od wyjaśnień. - Odzywam się pierwsza.

- Masz racje, nawet nie wiem, od czego mam zacząć.

- Najlepiej od początku. - Odzywa się Jace i opiera brodę o moje ramię.

- A więc dobrze. Szesnaście lat temu po narodzinach Clay okazało się, że jesteś wyjątkowa. Masz wiele darów. Niektóre z nich są zablokowane lub jeszcze nieodkryte. Kiedyś Jocklin miała brata, w sumie to on żyje. - Zaczął się dziwnie śmiać, ale kontynuuje. – Ma na imię Dylan. Byliśmy w trójkę wraz z Luce najlepszymi przyjaciółmi. Jednakże, kiedy dowiedział się o twoich umiejętnościach, zapragną je sobie przywłaszczyć. Ale jednak abyś mogła wszystkich zdolności użyć jest potrzebne błogosławieństwo Ithariel, które otrzymuje się poprzez...

- Ślub. - Dołączyłam za niego.

- Dokładnie. Jeżeli je otrzymasz wraz z ukochanym, masz możliwość wykorzystać dar. W proroctwie jest o tobie mowa od tysięcy lat, moje dziecko. - Zadrżałam. Jace pewnie to poczuł, ponieważ przytulił się do moich, pleców dodając mi tym otuchy. - Dziecię zrodzone z Nephelim oraz z krwi anioła, zwycięży wielką bitwę. Miłość i szczęście odnajdzie, sprowadzi ponowną światłość na świat, ale musi uważać, bo wszystko może się zdarzyć. Nephelim gwiazdy polarnej jest w wielkim niebezpieczeństwie. Ciemność chce go zawłaszczyć sobie i to, co dane odebrać na wieki. Jedynie błogosławieństwo Anioła stworzyciela może w jakiejś mierze temu przeszkodzić. - Przerwał na chwilę wypowiedź i wziął głęboki oddech. - Śmierć może nadejść o każdej porze dnia i nocy... To tyle. A jak wiecie potrzebne jest błogosławieństwo Ithariel. On jest Aniołem stworzycielem.

- Więc to dlatego tak zawiozłeś się na ślub. Jednak nie rozumiem jednego. Skąd pewność, że Jace jest tym jedynym? - Muszę wiedzieć.

- Jemu jest przepowiedziane pomoc gwieździe polarnej, jak i wieczna miłość do niej.

- Ooo. Ale to słodkie. - Jęknęła Izz. Wszyscy spojrzeliśmy się na nią z przerażeniem.- No co to jest takie słodkie i romantyczne.

- Isabell dobrze się czujesz? - Zaczął Alec. - A może czegoś potrzebujesz, aby do nas wrócić, tu na ZIEMIĘ? - Siostra trzepnęła go w głowę. - Dobra sytuacja opanowana. Stara Izz wróciła! - Wybuchliśmy śmiechem.

Jeszcze jakąś chwile rozmawialiśmy i nadeszła pora kolacji. Posiłek został nam podany w ogrodzie. Zostało zorganizowane coś w rodzaju pikniku. Dużo owoców i świeże powietrze.

- Pokoje są wam już przydzielone. Na drzwiach są kartki z waszymi imionami a w sypialniach mapki z rozrysowanym terenem posiadłości i wszystkimi pomieszczeniami w domu. Zaczynając od piwnicy, a kończąc na strychu. - Wyjaśnił wszystko tata. - Ja razie potrzeby będę w gabinecie. Zaznaczony jest na kartkach. - Wszyscy pokiwaliśmy głową na znak zrozumienia. Mężczyzna po chwili wstał i wrócił do sierodka.

Nagle mocniej zawiało, a ja usłyszałam, głośny pisk dobiegający z lasu. Wzdrygnęłam się.
Wy też to słyszeliście? - Mam wrażenie, że wariuję.

Co mamy słyszeć? - Odpowiada mi Isabell.

Nie słyszeliście pisku dobiegającego z lasu? - Wszyscy zaczęli się we mnie wpatrywać. - No cóż pewnie mi się wydawało. - Wzruszyłam ramionami i zaczęłam wstawać.

Pójdę z tobą. W razie jakbyś coś zobaczyła. - Zadeklarował się Jace. Spojrzałam na niego, zabójczym wzrokiem a ten uśmiechną się jak ANIOŁEK! Zaczął mnie trochę denerwować.

Ruszyliśmy razem do domu. Chłopak bez przerwy mi się przygląda. Idziemy po kilku korytarzach i wdrapujemy się po schodach. W końcu znajduję kartkę z moim imieniem.

 Naszym oczom ukazuje się piękne pomieszczenie. Przeważa w nim złoto i biel z kilkom ciemnymi akcentami. Na pierwszy rzut oka widać salonik z szafą, Stolikami, kanapą i fotelami. Wszystko jest tej samej kolorystyki. Dalej znajduje się część sypialniana. Duże łóżko, toaletka, i krzesła. Są też dwie pary drzwi. Za pierwszymi znajduje się łazienka, w której przeważają ciepłe barwy brązu. Duża wanna i lustro ciągnące się prawe przez całą szerokość ściany. Jak na razie mój pokój jest użądlony w stylu wiktoriańskim. Za drugimi widnieje ogromna garderoba ze schodami po sierodku. Okazuje się, że moje ciuchy są już rozpakowane. Wchodzimy po schodach na górę. Naszym oczom ukazuje się piękny pokój z okrągłym wiszącym fotelem na sierodku. Na prawej ścianie widnieje regał z książkami. Dostrzegam też kilka swoich. Na lewej ścianie wisi kilka obrazów. Widnieje na nich podpis mojej mamy. W pokoju znajduje się jeszcze sztaluga i przybory malarskie.

Za oknem rozciąga się malowniczy widok na jezioro i góry. Jest tam mnóstwo zieleni, która natchnęła moją dusze. Opieram głowę o tors Jace'ego.

- Gdybyś widziała, jak błyszczą ci oczy. -Spojrzałam na niego. Jest taki kochany. Przyciągną swoje wargi do moich. Pocałunek jest delikatny, a zarazem namiętny. Oboje zadrżeliśmy, kiedy nasze oddechy się wymieniły.


Jace 



Po jakiejś godzinie znalazłem swój pokój. Ten dom to istny labirynt. Okazało się, że mam pokój razem z Alecem. Otworzyłem drzwi i stanęłam zaskoczony. Niewielki pokój z dwoma jedno osobowymi łóżkami. W pokoju przeważa biel i ciemne drewno. Mój prabati już leży na jednym z łóżek i coś czyta.

-Nareszcie jesteś, martwiłem, że się zagubiłeś i będę musiał cię szukać. - Jego ton jest taki miły, że aż zaczynam się go bać. - Jag by co rzeczy są w szafie.

Pokiwałem głową. Poszedłem do łazienki się ogarnąć. Swoją drogą jest straszna. Surowe ściany i podłoga a wanna na sierodku. Do tego muszę ją napełniać wiadrami. Koszmar. Biorę zimną kąpiel i kładę się do łózka.

Chrapanie Aleca nie daje mi zasnąć. Jest tak głośne, że wszystko podryguje. Mam tego dość. Wstałem z łózka i ruszyłem do pokoju Clary. Okazuje się, że światła się u niej palą a mój aniołek grzecznie czyta w łóżku. Zgaszam światło w części salonowej, nic żadnej reakcji tylko się lekko uśmiecha. No cóż. Gasze światło w części sypialnianej. Nic nadal się uśmiecha i czyta przy lampce.

- Wiesz która godzina? - W końcu jakaś reakcja.

- Mogę cię o to samo spytać. Ale wiesz przyszłem z nadzieją, że mnie przygarniesz. - Robie tą minkę. Nic nie odpowiada tylko kręci głową i odkrywa prawą część łóżka. Od razu tam wskakuje. Po chwili wyciągam z jej rąk książkę.


- Ej!!! No weź! - Zaczyna próbować odzyskać książkę, ale ja ją wsunąłem pod łózko. Clary przyciągnąłem do siebie i ułożyliśmy się do snu. Dotykam brzuchem jej pleców, jedną rękę włożyłem pod jej głowę, a drugą obejmuje w tali, tważ zatopiłem w jej ognistych włosach.





Mam ogromną nadzieje że rozdział się spodoba.  Pisałam go na szybko więc przepraszam za błędy. Życzę wam fantastycznego NOWEGO ROKU. Zachęcam do komentowania i pozdrawiam. <3 



30.12.2014

Rozdział 12

Clary



- Wyjeżdżamy i to natychmiast. - Zatkało mnie. Łowca wstał i zaczął chodzić po pokoju. W końcu stanął i spojrzał na Państwow Lighwood. - Marysie, jeżeli chodzi o was, decyzja należy do was, nie będę za was decydować.

- Aby zadecydować muszę wiedzieć co się dzieje. - Zareagowała automatycznie.

- Wrócił. - Tylko tyle. Marysie i Robert rozszerzyli oczy. Oni wiedzą, o co chodzi. Rozejrzałam się dookoła, reszta tak jak ja jest zdezorientowana. Na ich twarzach widać zaciekawienie, a zarazem zdziwienie.

- Może ktoś mi wyjaśnić, co się dzieje? - Dopytuje się.

Ociec spogląda na mnie z dużą ostrożnością. Mam ochotę wybuchnąć, ale się powstrzymuje. Jace musiał to wyczuć, bo chwycił moją dłoń, i czule ścisną. Pod wpływem jego dotyku zadrżałam. Zauważyłam, że kilka osuw wpatruje się z zaskoczeniem w nasze ręce.

- Tato. - Ponagliłam go.

- Clary wyjaśnię wszystko na miejscu, a teraz idźcie się pakować.

- Wy też moje dzieci. Jedziemy z wami. - Tata skiną głową na znak zrozumienia.

Westchnęłam ciężko i wstałam razem z blondynem. Wyszliśmy z pokoju i ruszyliśmy do swoich sypialni. Rozejrzałam się dookoła. Nawet nie wiem gdzie i na jak długo wyjeżdżamy. Nie, tak nie mogę. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do ojca. Okazało się, że nadal jest w salonie wraz z Maryś.

Stanęłam w drzwiach. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uważnie przypatrywał.

- Tato co tu się dzieje? - Muszę wiedzieć.

- Clay dowiesz się...

- Na miejscu. Mówiłeś. Przynajmniej powiedz, gdzie jedziemy. - Wziął głęboki oddech i podszedł do mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy.

- Niech będzie. Przenosimy się do Iceberg rose. - Gdzie? Pierwszy raz słyszę tę nazwę. Zrobiłam pytające spojrzenie. - To jest jedna z wielu posiadłości Morgensternów. Leży w Irlandii.

Nazwa posiadłości nic mi nie mówi, ale cóż wiele nie wiem o swoim rodzie.

- Ale dlaczego tam?- Widzę, że chciał uniknąć tego pytania.

- Ponieważ tam będziesz, najbardziej bezpieczna. Demony tam się nie zbliżą, a zwłaszcza on. - Wypowiadając, te słowa zrobił, mocny nacisk na słowo „on”. Nie chce mi nic mówić.

- Mogę poprzez portal przenieść rzeczy. Będzie tak o wiele wygodniej. - Po chwili dodałam – Przynajmniej mi.

Zaczęłam kierować się do wyjścia z salonu. Kiedy byłam za zakrętem, usłyszałam.

- To fantastyczny pomysł. - Uśmiechnęłam się pod nosem.

W pokoju otworzyłam portal do tej posiadłości. I zaczęłam pakować rzeczy. Broń, przybory malarskie, których nie ruszyłam od bardzo dawna, kosmetyki, kilka drobnych rzeczy jak zdjęcia czy książki, do których często wracam. Weszłam do garderoby, aby wziąć się za pokaźną ilość ubrań, butów i biżuterii. Zaczynam od składania ciuchów...

- Zawsze się zastanawiam, po co dziewczyną tyle rzeczy. - Podskoczyłam do góry i się odwróciłam. Jace stoi dokładnie za mną. - Nie, żeby ja nie miał ich sporo, ale poważnie tu wygląda jak w centrum handlowym. Ale to wyjaśnia czemu, nie widziałem cię dwa razy w tym … - Musnęłam jego wargi swoimi. Przynajmniej podziałało. Zamknął się i nie nawija jak trajkotka. Przyciągną mnie do siebie bliżej. Polizał swoim językiem moją wargę. W tym momencie odsunęłam się od niego.

- Jak mi pomożesz, to wtedy dostaniesz nagrodę. - Zrobił psikusy minę. Cmoknęłam go po raz ostatni w usta i wróciłam do składania ubrań.

- Czyli jak skończymy wcześniej, to nagroda będzie trwała dłużej? - Zainteresował się.

- Możemy po negocjować. - Wiem, że się uśmiechną. Zaraz rzucił się do pomocy. - Tylko proszę poskładać nie wrzucać. - Westchną i zaczął mi pomagać.

Trwało to z dwie godziny, ale udało nam się skończyć. Przenieśliśmy wszystkie nasze rzeczy. Ciągle nie daje mi spokoju to, co się dzieje. To uczucie, kiedy byłam obezwładniona poprzez wzrok tego rudego faceta. Obecnie leżymy na moim łóżku. Chłopak bawi się moją dłonią.

- A co z nagrodą? - Wyrywa mnie z zamyśleń jego anielski głos. Podniosłam się na łokciach. Szybko go pocałowałam i się podniosłam. - Czy to tyle? A może zachęta?- Przewróciłam oczami. Podeszłam do ściany aby zamknąć portal.

- Raczej to persze. - Odpowiadam chytrze.

- No wiesz co. Mam się obrazić? - Jego udawanie urażonego robi na mnie wrażenie, a ta minka zbitego psiaka normalnie, serce mi się kraja.

- Wszyscy do holu!!! - Rozległo się wołanie ojca.

Szybko ruszyliśmy do umówionego miejsca. Na korytarzach widać ogromny ruch. Wszyscy biegają dookoła i pakują rzeczy. O mało na nas nie wpadło z tuzin służby. Na dole już wszyscy na nas czekają. Bagaży dookoła ich, jest chyba setka.

- A gdzie wsze rzeczy? - Zaintrygował się Jonathan.

- Drogi braciszku wychodzi, jednak że jestem sprytniejsza, bo nasze rzeczy już na nas czekają na miejscu. - Mówię to z chytrym uśmieszkiem. Blondyn tylko prychną i się do mnie odwrócił plecami.

- Dobrze Clary. - Zaczyna ojciec, podchodzi i podaje mi stele. - Proszę narysuj portal do Iceberg rose.

Skinęłam głową i podeszłam do ściany. Mocno się skupiłam i zamknęłam oczy. Nagle w ciemności zobaczyłam runę. Z zamkniętymi oczami przyłożyłam Stele do ściany i zaczęłam tworzyć znak. Otworzyłam oczy, aby ocenić moje dzieło. Jest identyczna do tej, które zobaczyłam. Kilka kresek, zawijasów coś w stylu naprawdę zdeformowanego serduszka z małymi dodatkami.

- Gotowe. - Szepnęłam i się odwróciłam.

Po kilku chwilach ludzie zaczęli przechodzić na drugą stronę. Rodzina, przyjaciele, służba. Jace cały czas czeka na mnie. W końcu zostaliśmy tylko we dwójkę. Chłopak podchodzi do mnie i splata nasze palce.

- Gotowa?

- Gotowa, jeżeli ty jesteś gotów. - Uśmiechamy się do siebie.

Wchodzimy razem w błękitne światło, a po chwili jesteśmy na miejscu. Moim oczom ukazuje się ogromna posiadłość. Przypomina coś w rodzaju małego zamku lub pałacyk. Zapiera dech w piersiach...


Jak prosiliście trochę więcej Clary i Jace'ego. Rozdział myślę, że przejdzie, ale nie wiem jak waszym zdaniem. Nadal będę trzymać was w napięciu i niepewności. Wybaczcie.
Może jutro wszystko się wyjaśni. Zachęcam do komentowania. 




PS. Dostępny jest nowy rozdział na moim drugim blogu o Darach Anioła.
http://daryaniola-clary-jace-opowiadania.blog.pl/

Rozdział 11


Clary.



Czuje jak ktoś głaszcze mój policzek i całuje moje czoło. Sądzę, że to Jace.

- Będę zawsze próbować cię odzyskać. Nigdy się nie poddam. -Szepcze do mojego ucha. Jego głos wydaje się taki czuły i delikatny. Nie pomyliłam się. Jest taki kochany.

Po jego wyjściu jeszcze kilka chwil wpatruje się w drzwi. Moje serce jeszcze się nie uspokoiło, w głowie bez przerwy słyszę, jego słowa. Delikatnie chwytam różę i wącham. Rozwijam liścik i uważnie czytam.


Jakże podobna zimie ta rozłąka z tobą
Po naszym wspólnym, słodkim lecz ulotnym lecie!
Jakiż ziąb we mnie rośnie z każdą mroczną dobą!
Jakże grudniowo gołe wszystko w moim świecie!
A przecież czas rozłąki — zewnętrznym mierzony
Kalendarzem — na lato przypadł i na jesień...



Dobrze znam to. - Szekspir. Wstaje i wkładam kwiat do wazonu z różami z poprzednich poranków. Stwierdziłam, że lepiej ich nie niszczyć. Przecież są takie piękne. Zaczynam jeść śniadanie przygotowane przez chłopaka. Jest naprawdę dobre. Muszę przyznać, jeżeli chodzi o kuchnie, nieźle się wyrobił.

Szybko idę do łazienki, wykonuje poranną toaletę i wkładam żółtą sukienkę.
Dobieram do niej brązowe sandałki i torebkę, do której w razie co wkładam żółte okulary przeciw słoneczne.

Wychodzę z pokoju. Na korytarzu jest, pusto co jest dziwne, biorąc pod uwagę wczesną godzinę. Z chodząc schodami, słyszę głosy, dobiegając z gabinetu ojca, który okazuje się otwarty.

Zaglądam do sierodka. Valentine rozmawia z jakimś mężczyzną. Wydaje się znany.

- Tato. - Odzywam się. Obaj spoglądają na mnie. Tata wydaje się przerażony moim widokiem. Nieznany ma rude włosy jak ja i jasną cerę. Jest ubrany na czarno. Do pasa ma przyczepione sztylety i serafickie ostrza.

Rudzielec wstał. Jest dosyć wysoki i wygląda dość młodo, może mieć z dwadzieścia, trzydzieści lat może odrobinę więcej. Zaczynamy się sobie, nawzajem przygląda. Znów to dziwne uczucie. Jego oczy są jak … po prostu hipnotyzują. Nie mogę przestać wpatrywać się w nie. Czuje, że nie mogę się ruszyć, jag bym straciła władzę nad ciałem.

Nagle ktoś mnie przekręca.

- Clarisso. - Okazuje się, że to mój tata. Zaczyna mi szumieć w uszach a obraz zamazywać. Nagle pustka.


Valentine.



Siedzę za biurkiem w swoim gabinecie. Pamiętam jak moja droga Jocklin uparła się, aby tu zmienić wystrój. Miała rację, tak jest o wiele lepiej. Obecnie wpatruje się w jej zięcie, stojące na biurku.

Nagle w sierodku pokoju rozbłysło światło, przy okazji oślepiając mnie. Wyłania się z niego jakaś postać. Nie wieże własnym oczom to on. Jakim cudem?

-Czego chcesz?! - Mówię ostro.

- Przybyłem po to samo co szesnaście lat temu. Tym razem chce ją mieć. - Wydaje się taki spokojny i opanowany. Krew w moich żyłach zaczyna się gotować.

- Po moim trupie! - Mowie coraz ostrzej.

- To da się załatwić. - Odruchowo sięgam dłonią do rękojeści miecza i zaciskam.

Po chwili usiedliśmy w fotelach przy biurku. Pamiętam, jak tu siadał, jako chłopiec i wypytywał mnie o przeróżne rzeczy, z wiekiem pytania były coraz dziwniejsze i bardziej szokujące.

- Po co ci ona?

- Nie udawaj durnia. Dobrze wiesz. - Zacząłem kręcić głową.

- Tato. - Ten głos, taki słodki i nie winny. Spoglądam w tamtą stronę. Clary!!!

Zacząłem się denerwować przerażony. Nie powinno jej tu być. Nagle wydaje się zastygnięta, jej oczy są wpatrzone w Dylana. Muszę to jakoś przerwać. Podchodzę do niej i ostrożnie przekręcam do siebie twarzą.

- Clarisso. -  Zaczyna coś się dziać. Nagle mdleje. Na szczęście trzymam ją, dzięki czemu chronię ją przed upadkiem.

Chciałem już go zaatakować, kiedy odwróciłem głowę, w tamtą stronę usłyszałem jedynie głos, ale go już nie było.

- Został tylko nie cały miesiąc. - Moje serce przyspieszyło. Nie cały miesiąc, Koniec lata, urodziny Clary.


Clary.



Mam wrażenie jag by głowa, zaraz miała pęknąć. Czuję czyjąś rękę trzymającą mocno mnie. W końcu otwieram oczy. Pierwsze co widzę, to jest lekko rozmazana twarz Valentina.

- Co się stało? - Mój głos wydaje się dziwny i zachrypnięty.

- Nic takiego. Zemdlałaś. - Jest taki czuły jak nigdy. Jag bym nie znała, ojca pomyślałabym, że wszystko jest OK, ale tak nie jest.

Zaczęłam wstawać. Moje nogi są jak z waty, ale się na nich utrzymuje. Ciekawe co jeszcze mnie dzisiaj spodka.

Tata nie chciał mi nic powiedzieć, jedyne co od niego usłyszałam to „Wszystko będzie dobrze ” On zachowuje się bardzo dziwne. Zaczynam się o niego trochę martwić.

Skoro nic od niego nie wyciągam, postanowiłam udać się do reszty. Tak jak przypuszczałam wszyscy są w salonie a Alec z Isabell jeszcze nie wrócili, bo w przeciwnym razie już tu by byli. Izz próbowałaby wkurzyć mojego brata a ten, aby jej uprzykrzyć życie, starałby się być coraz milszy. Szczerze to jest zabawne, a zarazem dziwne.

Jonathan wraz z Emilii siedzą w objęciach na kanapie a Jace w fotelu najbliżej kominka. Wszyscy spojrzeli na mnie. Jace bezpośrednio skupił swoje złote oczy na mnie.

- Przejdziesz się, że mnę po ogrodzie? - Zdrajca! Jonathan zaproponował swojej dziewczynie. Ona bez słowa wstała i pociągnęła go na zewnątrz.

Westchnęłam ciężko. Jace wstał z fotela i staną naprzeciwko mnie w odległości pięciu dziesięciu metrów.

- Clary ja tak już nie mogę. - Zaczął. Już wiem, co się kroi. - Zrozum, że cię naprawdę przepraszam i wiem, jestem największym idiotą na świecie. - Zaczęłam się w niego wpatrywać. Czuje jak na moich ustach pojawia się ledwo widoczny uśmiech. - Ale też chce, żebyś wiedziała, że cię kocham. - Do moich oczu napłynęły łzy, które próbuje powstrzymywać. - Kocham cię. - To ostatnie wypowiada, idąc do mnie. Nagle poczułam jego usta na moich. Ta chwila stała się niesamowita. Objęłam go ramionami za szyj i oddałam pocałunek, który staje się coraz bardziej niesamowity, namiętny i może intymny. Po chwili swoje ręce przesunęłam bardziej w dół i zatrzymałam na szufelkach jego spodni. - Kocham cię. - Wydyszał między muśnięciami. Chciałam mu odpowiedzieć tym samym, ale nie pozwolił mi. Wpił się z powrotem w moje usta.

- Yhm. - Gwałtownie odsunęliśmy się od siebie. Okazało się, że za moimi plecami stoi Valentine. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale powinniśmy porozmawiać. - Spojrzałam na niego nie pewnie.

Po chwili wszyscy już byli w salonie nawet Lighwoodowie. Ja siedzę, między Jace'em a Isabel na kanapie, Alec jak zawsze wybiera parapet, Jonathan stoi obejmując ukochaną, a tata przed kominkiem. Przy drzwiach znajduje się Marysię wraz z mężem.

- Valentinie, o co chodzi? - Kobieta nagli ojca.

- Wyjeżdżamy...


I co wy na to? Mam wielką nadzieje, że wam się spodoba. Zachęcam do komentowania. Życzę miłego czytania jak i wieczoru. 

29.12.2014

Rozdział 10


Jace




Dzięki pomocy Emilii udało mi się zorganizować piknik pod gwiazdami. Brunetka obiecała mi ściągnąć tu Clary. Ja już tak nie mogę, od kilku dni jest tak samo, ignoruje mnie lub celuje we mnie bronią, w najlepszych przypadkach kłócimy się. Już tak nie mogę. Z każdym dniem powstrzymuje się, aby...

- Proszę pana kolacja na stole.- Odzywa się jedna ze służących. - Wszyscy czekają.

Kiwnąłem głową i kieruje się do jadalni. W sierodku wszyscy już siedzą na swoich miejscach, prawie wszyscy. Brakuje oczywiście Clary.

Usiadłem na wolnym krześle i zacząłem wraz z innymi nakładać potrawy na talerz.

Po jakiś dziesięć może piętnasta minutach do jadalni weszła Clary. Jest ubrana na czarno. Ma na sobie sukienkę na ramiączkach sięgającą do połowy ud, czarne buty i do tego złotą biżuterię. Wygląda prześlicznie. W sumie jak zawsze.

Siada obok mnie. Po nałożeniu posiłku zaczyna jeść. Jest taka spokojna i urocz. Powoli wszyscy kończyli kolację. Jonathan wraz ze swoją dziewczyną wyszli chwile po nich Valentine. Ja powoli kończę, a moja rudowłosa piękność jest gdzieś w połowie. Alec i Izz poszli dzisiaj na kolację do rodziców. Więc jest mniej tłocznie.

Nie odzywamy się ani słowem. Naszła mnie głupia myśl, którą postanowiłem spróbować spełnić.


Clary



W momencie, kiedy próbowałam skupić się na jedzeniu, a nie na tym cymbale. Jace przesuną swoją dłoń na moje udo. Zaczął nią wędrować, badając część mojego uda i kolana. Zadrżałam pod jego dotykiem mimo chęci, aby ta chwila trwała wiecznie z ciągnęłam jego dłoń z mojej nogi i wyszłam.

W salonie usiadłam obok brata, siedział sam na kanapie, więc postanowiłam to wykorzystać i rozciągnęłam nogi na jego kolana.

- Za co ta kara?

- Za spułfalanie się z wrogiem, za moimi plecami. - odparłam monotonnie.

Oboje parsknęliśmy śmiechem. Teraz czuje się jak dawniej. Jesteśmy sami w salonie, rozmawiamy i się wygłupiamy. Tak jest naprawdę fajnie. Chłopak zaczął mnie niespodziewanie gilgotać, oczywiście z umiarem. Ja natomiast piszczałam i krzyczałam, aby przestał.

- Clary wszystko... ooo myślałam, że ktoś tu kogoś morduje. - Emilii wpadła jak burza.

- Wyluzuj. - Mówię, wstając.- Niedługo się przyzwyczaisz.

Zaczynam iść do wyjścia z pokoju. Chce zostawić ich samych. Zasługują na to, a zwłaszcza widać, że siebie tak bardzo kochają. Mają tak mało czasu dla siebie. Ojciec zawsze coś robi z jednym lub z drugim oczywiście, kiedy kończy z Jaceem.

- Clary. - Odwracam się do dziewczyny. - Przeszłabyś się ze mną na spacer?

Zdziwiła mnie ta prośba.

- Jesteś pewna. - Spogląda na mnie jak na wariatkę. - no wież myślałam, że spędzisz czas z...

- Właśnie skarbie na pewno? Bo wież będzie mi przykro i to bardzo. - Jonathan udaje urażonego. Uśmiecham się pod nosem.

- Jakoś przeżyjesz. - Mówi, klepiąc chłopaka po policzku.

Chwyta mnie za rękę. Nawet nie zdążyłam ubrać butów, bo pociągnęła mnie do ogrodu. Wieczór jest tak jasny a niebo wyraziste, idealnie przycięta trawa gilgocze, a zarazem chłodzi moje bose stopy. Można powiedzieć, że to idealna noc na romantyczny spacer. Znów pomyślałam o Jace'ie. Clary ogarnij się i to natychmiast!!! Nakazałam sobie.

- Mam nadzieje, że dobrze u nas się czujesz.- Próbuję zacząć rozmowę.

- Owszem. Jest tu taki przytulny klimat. Czuje się trochę jak w domu. Chociaż u nas nie ma tylu osób i służby, no i oczywiście dom jest znacznie mniejszy.

- Rozumiem. Czujesz się jak w domu, ponieważ przy tobie jest Jonathan. Chociaż się zastanawiam czy u ciebie też się rzuca bronią w potencjalnego narzeczonego.

- Nie. - Rzuca z rozbawieniem, po czym się śmiejemy.

- Jak to jest być wychowanką dzieci nocy, mieć brata Chodzącego za dnia a samej być przyziemną ze wzrokiem?

Dziewczyna zaczęła intensywnie się zastanawiać. Mam nadzieję, że to pytanie nie jest za trudne, ale jednak...

- Wież co. ... Nie jest tak źle, mimo że Simon jest moim przyrodnim bratem wampirem, którego i tak często muszę niańczyć...

- Ale macie inne nazwiska. Myślałam, że adoptowane dzieci dostają nazwiska przybranych rodziców.

- Bywa tak często, ale nie w tym przypadku. - Pokiwałam głową na znak zrozumienia.

Dalej szliśmy w kompletnej ciszy. Wiatr delikatnie rozwiewał moje włosy przy okazji, muskał moją skórę jak jedwab. Nagle stanęłam jak wryta. Moim oczom ukazał się Jace z gigantycznym bukietem róż w rękach a za nim duży kremowy koc, dookoła którego jest mnóstwo białych lampek. Wzrok chłopaka jest bezpośrednio skupiony na mnie. W jego oczach widać tyle nadziei. Odwracam się do Emilii, ale jej już tam nie ma. Coś czuje, że to ich wspólna intryga. Chłopak podchodzi do mnie z wyciągniętą dłonią. Chyba nie liczy, że pójdę na to. Prawda? Chciałabym, aby było inaczej wtedy z pewnością, byłabym zachwycona, ale teraz? Nie wiem co myśleć...

- Clary... - Zaczyna, ale nie daje mu dokończyć. Odwracam się do niego plecami i wracam do domu szybkim krokiem.

Będąc w swoim pokoju, podchodzę do okna i wyglądam za nie. Idealnie widać blondyna przygnębionego. Żuca kwiaty z furią na koc i się na nim kładzie, zaczyna wpatrywać się w niebo.

Morze powinnam zrobić to samo? Wzruszam ramionami. Szybko przebieram się w koszulkę na ramiączkach i materiałowe krótkie spodenki. Od razu kładę się spać.


Jace




Wstaje z samiutkiego ranka. Piszę liścik i przypinam go do róży. Szybko się ubieram i idę do kuchni zrobić dla Clary śniadanie. Robię tak co rano, z nadzieją że to jakoś pomoże. Dzisiaj przygotowuje tosty z dżemikiem. PYCHA. Do tego świeży sok pomarańczowy. Nakładam wszystko na tacę i zanoszę do swojego pokoju, aby tylko wziąć czerwony kwiat.

Wchodzę do sypialni dziewczyny i układam wszystko na jej łóżku. Podchodzę do okien i zasłaniam je zasłonami. Zanim wyjdę delikatnie głaszczę Clary po policzku i czule całuje w czoło.

- Będę zawsze próbować cię odzyskać. Nigdy się nie poddam. -Szepcze do jej ucha. Mój głos jest taki czuły i delikatny.




Jak mówiłam mam dużą wenę i nie mogłam się powstrzymać podobnie do wczoraj, aby nie dodać dziś drugiego rozdziału. Mam nadzieje, że wam się spodoba. Zachęcam do komentowania. Bardzo ciekawi mnie wasza opinia.
Dostępny jest nowy rozdział na moim drugim blogu:
http://daryaniola-clary-jace-opowiadania.blog.pl/

Rozdział 9

Clary


Budzę się i nie chętnie otwieram oczy. W pokoju jest ciemno. Rozglądam się uważnie. Ktoś w nocy musiał zasłonić okna zasłonami. Przekręcam się leniwie. Koło mnie na łóżku leży przeliczna czerwona róża. Do kwiatu, przyczepiony jest liścik. Otwieram go nie pewnie.


Jesteś moim światłe, które oświeca mi drogę co dnia,
Jesteś powietrzem, bez którego nie umiem żyć,
Jesteś częścią mojego serca i duszy, bez których umieram z każdą sekundą dnia i nocy.

                                                                Jace Herandale



Czytając ten liścik moje serce, urosło o dwa rozmiary. Wiem, że on się stara, ale nie dam tak szybko za wygraną. Troch go jeszcze pomęczę. Poszłam do łaziki, wzięłam długą kompie. Wiem, że na śniadanie nie mam co liczyć. Już dawno je zjedli. Po dłuższej chwilce owijam się ręcznikiem, jak zawsze rozczesuje włosy i zostawiam je rozpuszczone, myje zęby i robię delikatny makijaż.
Z garderoby wyciągam jasno kremowe, praktycznie prawie białe spodnie, kremowo brązową koszule z serduszkami i kremowe buty na koturnie. Ze szkatułki wyciągam bransoletkę, którą kiedyś dostałam od Jonathana. Do tego wszystkiego wybieram brązową kopertówkę.

Z szuflady wyciągam kilka sztyletów w razie potrzeby i przypinam je do spodni, stelą też nie pogardzę. 


Chwytam różę z łózka i z chodzę na dół. Z nadzieją, że spadkom tam Jace'ego. Kieruje się do salonu. Miałam racje, są wszyscy. Nawet więcej osób niż się spodziewałam. Na kanapie obok mojego brata!!! Siedzi Emilii. Brunetka o jasnej cerze i chyba brązowych oczach. Poznałam ją kilka lat temu. Jak tata wyjechał a ja oczywiście, się wymykałam.  Zakładam że jest jego dziewczyną. 


 Na pierwszy rzut oka wydaje się miła i taka właśnie jest.


- Dziękuję za obudzenie.- Mówię, czując jak mój żołądek, wariuje z głodu.

Wszyscy odwracają cię do mnie. Jonathan wstaje i rozkłada ręce jak do misia.

- No chyba zasługuje na przytulaska? - Odzywa się z udawaną urazą.

Zaczynam iść nie pewni, e do niego mówiąc.

- No zasługujesz. - Wyszczerza zęby w uśmiech. Zaraz po tym dodaje. - Na porządnego kopniaka. - Żędnie mu mina. Ale i tak jak zawsze się nad nim lituje i przytulam.

- No widzisz, nie jest tak źle – Wydaje się zadowolony z siebie.

- Ale żeby nie było, i tak oberwiesz.

- Niby za co?

- Bo jestem głodna.

- Nie moja wina.

- Twoja, jeżeli nie przychwyciłeś mi nic do jedzenia.

Puszcz mnie i spogląda mi w oczy. Rabie słodkie oczka. Coś w stylu kota ze Shreka.

- Nie tylko nie te oczka. - Wszyscy zaczynają się śmiać. - Nie, nie pójdę tam! Samuel mnie nie znosi. - Pogłębiłam moją minę. - Nie proszę, przestań! - Jeszcze większe oczy. - Dobra tylko przestań. - Mówi zrezygnowany. Poddał się!!! Udało się!!!

- Ja też tak bardzo cię kocham. - Mówię z nadmiernym uczuciem.

- Tak, tak, ale robię to po raz ostatni.

- Taa jasne.

- A to, co ma znaczyć? Ja wybieram się do jamy grozy, abyś mi tu nie padła, a ty coś takiego? - Mówi, wymachując ręką. Jak on to robi. Nie umiałabym tak udawać.

- Mówisz dokładnie to samo co roku po SYLWESTRZE. A i tak tańczysz na stole i … - Mówię, przypominając sobie jak mój kochany braciszek, tańczy na stole po tym, jak na maksa się upije, zaczyna ściągać koszulkę i wymachiwać nią na wszystkie strony.

- Dobra okej!! Już idę! - Robię uroczy uśmiech.
Jonathan znika za drzwiami. Wszyscy spoglądają na mnie. Czuje się nie zręcznie. Spoglądam na każdego. Mój wzrok zatrzymuje się na Jace'ym, który patrzy na różę, którą trzymam.

- Podoba ci się? - Odzywa się chłopak uwodzicielskim głosem.
Przewracam oczami, rzucam w niego na początku sztyletem. Uchyla głowę. Tak jak przypuszczałam. Następnie różą i wychodzę. Wiem, że moje zachowanie jest nie stosowne zwłaszcza w towarzystwie gościa, ale co mam zrobić?


Jace


Wszyscy spoglądają na mnie. Biorę głęboki oddech i wychodzę z kwiatem. Kieruje się do kuchni. W sierodku przy stole siedzi Jonathan. Coś je nie przyglądam się co dokładnie. Siadam obok i opieram głowę ma rękach.

- Co jest? - Chłopak odzywa się pierwszy.

- No wiesz...- Opowiedziałem o wszystkim, co się wydarzyło, oczywiście pomijając pikantne szczególiki. Wydaje się w ogóle niezaskoczony. - I teraz nie wiem co robić?

- Czyli zakochałeś się po uszy w mojej siostrzyczce? - Przytaknąłem. - No to stary mas przechlapane. No, chyba że to działał w obie strony. - Podniosłem wzrok z zaciekawieniem. - Jeżeli tak jest, powinieneś naprawdę się postarać.


Clary


Nie mogę tak siedzieć. Jestem naprawdę głodna. Mogę się założyć, że mój braciszek, zamiast mi przynieść jedzenie, to pewnie sam je wsuwa.

Idę jak myszka do kuchni. Stoję przed drzwiami. W sierodku jest Jace i Jonathan. Rozmawiają o czymś. Chowam się i nie wiem, czemu podsłuchuję.

- Czyli zakochałeś się po uszy w mojej siostrzyczce? - Nie wierzę. No niby i to powiedział no ale... - No to stary mas przechlapane. No, chyba że to działał w obie strony. - Przybliżam się bardziej. - Jeżeli tak jest, powinieneś naprawdę się postarać.

- Tylko pytanie, co mam zrobić?

Nie wiem. Taka mała rada, przejdź samego siebie.


 

Mam ogromną nadzieje, że si wam się spodoba. Zachęcam do komentowania.
Następny rozdział morze nadejść o każdej porze dnia i nocy. 
Buziaczki i życzę miłego dnia.

28.12.2014

Rozdział 8

Clary


Wracając do domu, nie odezwałam się ani słowem ciągle przed oczami miałam obraz Jace'ego całującego tę dziewczynę. Jak on mógł mi coś takiego zrobić?!!! Isabell kilka razy próbowała się dowiedzieć, czemu jestem smutna, a ja ją tylko zbywałam, wzruszałam ramionami lub w ogóle nie reagowałam.

Kiedy weszłyśmy do posiadłości, od razu popędziłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Dopiero wtedy pozwoliłam łzom opaść do końca. Nie pozwalałam sobie na to przy innych. Nawet w towarzystwie Izz.

Rozległo się pukanie do drzwi. Nic nie odpowiedziałam. Odwracam się plecami do nich i wpatruje w okno. Drzwi się otworzyły i ktoś przez nie przechodzi. Czuje jak materac się ugina i dotyk ręki.

- Możesz mnie nie dotykać? - Szepcze z pogardą i złością.

- Clary kochanie, co się stało. - Jak on morze mnie tak nazywać po tym wszystkim!!!

Wstaje z łózka jak oparzona. Zaczynam się w niego wpatrywać. Po sekundzie podchodzę do szuflady z bronią i wyciągam jeden z moich ulubionych sztyletów.

- Clary możesz mi wyjaśnić, o co w tym chodzi? - Czy on udaje idiotę?

Zamiast odpowiedzi celuje w niego bronią.

- Cholera!!! - Złapał sztylet w powietrzu.


Isabell


Do moich uszu do chodzą krzyki kłótni. Spoglądam na innych. Alec i Valentine wydają się również to słyszeć. Trochę mnie to uspokaja, ale i tak wszyscy się zrywamy ze swoich miejsc i szybko kierujemy się w stronę krzyków. Okazuje się, że to z pokoju mojej przyjaciółki. Słychać jej głos i chyba Jace'ego.

- Uspokój się?!!! Masz szczęście, że nie postanowiłem cię tam rozszarpać!!! Miałabym cię już z głowy!!

- To nie ja tylko ona mnie pocałowała! - Co!!! Kiedy on pocałował inną i kiedy Clary to widziała?!! To się nam Narobiło. Panowie zaczęli się nachylać coraz bardziej do drzwi. Służba zaczęła się z chodzić i razem z nami słuchać. Ciekawe Morgensternowi to wcale nie przeszkadzało. - Tylko ona mnie!!! - Powtórzył.

- Jace to nie ma znaczenia! - Nagle coś trzasło. - Nie ruszaj się!!!

- Wiem, że jesteś wściekła!!! Przypadkiem nie przesadzasz?!!

- Nie!!!

Nagle chwila ciszy. Co tam się wydarzyło?!! Kilka szmerów, trzaśnięcie i nagle drzwi się otwierają. Gwałtownie odskakujemy. Okazuje się, że to blondyn. Jest wściekły jak nigdy.

- Dobrze się bawiliście?! Seans skończony!! Już jazda z tond!!!

Idzie w stronę drzwi wyjściowych i trzask nimi przy wyjściu. Wszyscy przez chwilę patrzymy się w tamtą stronę.

- Proszę, nie ma co tu oglądać. Wracajcie do pracy. - Ponagla Morgenstern.

Ludzie zaczęli odchodzić i powoli wracać do swoich obowiązków.

- Morze ktoś otworzyć te przeklęte drzwi?!!!

O matko Clary!!! Biegnę do niej. Otwieram szybko drzwi od łazienki. Pewnie ją tam zamknął. Dziewczyna nie zwracając na mnie, uwagi wybiega z pokoju. Nie mam pojęcia gdzie.

Rozglądam się dookoła. Pokój wygląda jak po tornado. Duża ilość rzeczy jest zniszczona lub leży na ziemi. Służące jag by wysłuchały moje myśli, zaczęły sprzątać pokój. Alec wraz z Łowcą bez przerwy rozglądają się po pokoju i próbują wspólnie odtworzyć w tutejsze zdarzenie.


Jace.

Jak ona morze być na mnie wściekła! Przecież nic nie zrobiłem! To Sina mnie pocałowała! Nie ja ją tylko ona mnie!!! Przecież nie ma w tym powodów do złości. Nigdy nie zrozumiem dziewczyn.

Spaceruje po ogrodzie, próbując poprzez to ochłonąć. Moje myśli wciąż powracają do Cary jej cudownych oczu, uśmiechu, włosów, głosu, tej delikatności jak u anioła, a zarazem furii w sytuacjach takich jak ta przed chwilą. Ona tym razem na poważnie skróciłaby mnie o głowę.

Jace opanuj się! Co się z tobą człowieku dzieje?!

Idę dalej i nagle słyszę ten głos. Głos należący do mojej ukochanej!!! Uświadomiłem to sobie przed chwilą. Kocham ją!

Zwariowałem!!! Zakochałem się!!! I to w dziewczynie, która chce mnie zabić!!!

Idę do źródła głosu. Nigdy nie byłem w tym miejscu. Pełno róż dookoła pomnika. Chyba grobu, koło którego na trawie siedzi Clary.

Wygląda to tak jag by to miejsce, było jakimś jej azylem, w którym potrafi się uspokoić czy coś w tym stylu.


Clary


Wybiegam z pokoju i kieruje się do jedynego miejsca na ziemi, gdzie mogę się uspokoić, gdzie mogę porozmawiać z kimś, kogo tak naprawdę nigdy nie poznałam, ale bez tego bardzo pokochałam.

- Hej mamo. - Wyszeptałam, jednocześnie siadając na trawie przy jej grobie.

Siedzę tak przez kilka minut, aż w końcu zaczynam się jej zwierzać. Chyba powiedziałam coś, co brzmiało ,,Chyba go kocham, mimo tego, że jest takim idiotąZaczęłam mówić szybko i to, co ślina przyniesie na język.

Kilka chwil siedzenia cicho i szelest za moich pleców. Poczułam na moich plecach czyjś wzrok.

- Clary możemy porozmawiać? - Wiedziałam, że to on. Kiwnęłam głową, lecz wciąż się nie odwracam. - Ja mówię poważnie. - Jest coraz bliżej.

Wstaję i czuję jak coś kapie mi na głowę. Unoszę głowę do góry. Zaczyna padać.

- Słucham. - Mówię spokojnie.

Chłopak podchodzi do mnie bliżej. Jest wystarczająco blisko, dzieli nas może dziesięć, piętnaście centymetrów. Oczywiście plus, minus.

- Posłuchaj... ja.... nie...widzisz … wiem...ja...tak...- Zaczyna się miotać.

- Spokojnie. Wyduś to. - Ponagliłam.

- Clary ja chyba cię kocham!!! Rozumiesz. Kocham cię. - Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie powiedział. - Przepraszam, byłem totalnym kretynem. - Moje oczy się rozszerzyły.

Mam mu teraz wybaczyć i o wszystkim zapomnieć? Mam rzucić mu się w ramiona i powiedzieć, że go również kocham?

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Przyciągną mnie do siebie i pocałował. W ten pocałunek przelał wszystkie swoje uczucia. Wszystko, co w sobie dusił.

Stoę i nie mogę zdobyć kontroli nad ciałem.

Co mam zrobić. W jednej chwili chyba spanikowałam. Odepchnęłam go.

Jace


Nagle mnie odepchnęła, co bardzo mnie zdziwiło. Jeszcze mnie spoliczkowała i szybkim krokiem odeszła.

Clary



Co mam zrobić? Wybaczyć mu i o wszystkim zapomnieć? Bez przerwy zadaje sobie te same pytania.



Waszym zdaniem co Clary powinna zrobić? Wybaczyć a może nadal chować urazę?
Tak jak obiecałam kolejny rozdział dodany dzisiaj. Piszcie jak powinna zadecydować.
Zachęcam do komentowania. Mam nadzieje, że będzie dużo odpowiedzi. Pamiętajcie, że wasze zdanie może mieć wpływ na kolejne zdarzenia. Życzę kolorowych snów moje Aniołki

Rozdział 7

Jace

Budzę się i spoglądam na zegarek 3:04. Normalnie sierodek nocy. Przekręcam się z boku na bok. Nie mogę zasnąć. Postanawiam wstać.

Kieruj się do kuchni z nadzieją, że szklanka wody mi pomoże. Sięgam do szafki po szklankę a do lodówki po sok. Jest do wyboru jabłkowy i pomarańczowy. Wybieram ten pierwszy. Siadam przy stole i rozmyślam o wieczorze.
Już nie mogę. Nie zwracając uwagi na obecność Izz, namiętnie pocałowałem Clary.
Mam wrażenie, jag by to trwało całą wieczność.

- Yhm. - Odchrząkuje szatynka. - Wiecie, że ja tu jestem. Z racji swojej moglibyście przestać.

Odsuwamy się od siebie z niechęcią. Clary głaszcze mnie ostatni ras po policzku i siadamy. Isabel kręci głową.

- Czemu mi nikt nie powiedział?!

- Uspokój się. - Śrubuję załagodzić sytuację.

- Uspokój się?! Od jak dawna to trwa i dlaczego ja o niczym nie wiem?! - Dziewczyna wpadła w jakąś furię.

Nie mieliśmy wyboru, wiec wszystko jej opowiedzieliśmy. Była zaskoczona...

- Też nie możesz spać? - Wybudza mnie z zamyśleń szept Clary do mojego ucha. Jej głos jest taki słodki. Nawet nie wiem kiedy, dziewczyna przytuliła się do mojej szyi. - Zobaczyłam zapalone światło, więc przyszłam sprawdzić i zobaczyłam cię, tak zamyślonego...

- Nie mogłem spać.-Wstałem, wypowiadając te słowa. Dziewczyna uniosła brwi.

- Ty mnie słuchasz?

- Tak, a czemu uważasz, że tego nie robię.

- Bo właśnie zadałam ci pytanie, a ty odpowiedziałeś... - Wiem, co zrobiłem. Musnąłem jej wargi swoimi w ramach przeprosin. -A ty czemu nie śpisz?

- Izz...

- Znam to. Rozpycha się jak nie wiadomo kto.

- Z kąt to wiesz?

- Mieszkałem przez jakiś czas w Nowojorskim Instytucie.

Zaczęliśmy się do siebie uśmiechać, nalałem dziewczynie soku.


Kiedy opróżniliśmy szklanki, ruszyliśmy do mojego pokoju. Położyliśmy się obok siebie i spletliśmy palce naszych dłoni.

Ta noc była zupełnie inna od przedniej. Bardziej delikatna i


Clary.



Budzę się jak zawsze ze świtem. Jace jeszcze śpi i wygląda jak anioł. Lekko tak, aby go nie budzić rozplątuje nasze ręce i wstaje. Kieruje się do swojej sypialni. Izz śpi jak zabita. No cóż, to nic nadzwyczajnego.



Weszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, spięłam włosy w coś w rodzaju warkocza dobieranego, takiego, aby moje loki, były jednocześnie rozpuszczone. Robię lekki makijaż i kieruje się do garderoby. Tym razem wybieram ulubione białe spodnie i kremowo pomarańczowy            T-shirt, do tego balerinki z motywem kwiecistym. Ze szkatułki wyciągam kolczyki z perłami. Wracam do łazienki, używam perfum i zachodzę na dół. Nie chcę budzić Izz. 

Idę korytarzem i nagle przystaje przy drzwiach gabinetu ojca. Spoglądam przez szczelinę i po chwili wchodzę bez pukania.


Jace


Kiedy się obudziłem Clary już nie było. Od razu sobie przypomniałem, że Valentinie chce ze mną porozmawiać wcześnie rano. Zerwałem się z łózka niczym poparzony. Szybko wziąłem zimny prysznic na pobudkę i się ubrałem. Ruszyłem do gabinetu przyszłego zięcia. Pukam do drzwi.

- Zapraszam. -Głos jest ostry i podenerwowany.

Wchodzę do sierotka.

- Siadaj. - Nakazuje, pokazując fotele przed dużym mahoniowym biurkiem, za którym siedzi.

- O czym chciałeś ze mną porozmawiać?

- A tak. Chodziło mi o zaczęcie twojego szkolenia.

Zaczął mi tłumaczyć, jakie będą moje obowiązki, opowiadać historie Kręgu...

Nagle ogromne drzwi się otwierają. Odwracam się w tamtą stronę i widzę stojącą w nich Clary. Wygląda jakoś inaczej, morze to, że ma na sobie spodni, nie to było wczoraj. Już wiem! Buty bez obcasów.

- Przepraszam, myślałam, że jesteś sam, a ty. – Zwróciła się do mnie – że śpisz.

- Porozmawiamy później. - Zdaje się być poirytowany. 

- Dobrze ojcze. ... Chciałam tylko spytać, o której trening.

- Dzisiaj odpuśćmy.- po chili namysłu dodał. - No, chyba że chcesz trenować razem z Jace'em. - Nic nie odpowiedziała, tylko wzruszyła ramionami i wyszła.

Resztę ranka robił mi coś w rodzaju wykładów. Nawet nie poszliśmy na śniadanie.

Po południu postanowiłem sobie zrobić krótki spacer. Trening okazał się tak wyczerpujący. Clary się nie zjawiła. Jak ona to wytrzymuje? Często trenuję, ale nigdy aż tak, podobno to był jeden z najprostszych treningów, jakie są wykonywane pod okiem Valentine. To jakie są te na poważnie. Dowiem się za kilka dni.

- Jace!!! - Słyszę żeński głos. Odwracam się w jego stronę.

Dziewczyna podbiega do mnie. Okazuje się, że to jest Sina. Ma tak jasne włosy, że aż prawie białe, jej blada cera idealnie gra z błękitnymi oczami, niczym czyste niebo.


Clary.


Nie mam pojęcia jak Izz mnie wyciągnęła z domu. Postanowiła zaciągnąć mnie do miasta. Weszłyśmy do kilku sklepów, coś zjadłyśmy i ruszyłyśmy na plac przy Wielkiej Sali Anioła.
Siadamy przy fontannie.

W moje oczy rzuca się para ludzi się całujących. Po dłuższej chwili dostrzegam znajomą mi osobę. To Jace. Jace całuje się z tą blondynką. Nagle poczułam, jak łza spływa po moim policzku a serce, zakuło. Czuje się zdradzona. Jak on mógł zrobić mi coś takiego? Przysięgam na Anioła, że pożałuje.



Mam nadzieję, że się spodoba.
Mam nadzieję, że będzie dużo komentarzy, do których gorąco zachęcam.
Następny rozdział morze się pojawić o każdej dnia i nocy. Więc sprawdzajcie!!!
Życzę miłego dnia. ;-D