26.12.2014

Rozdział 5




Clary




Budzą mnie promienie słońca, padające przez okno. Kiedy próbuje się ruszyć, czuję rękę uniemożliwiającą mi tę czynność. Odwracam głowę i co widzę? Jace'ego przyglądającego mi się z ogromnym uśmiechem na twarzy.

Czuję, jak moje policzki pokrywają się rumieńcami.

- Dzień dobry. - Mówimy jednocześnie, uśmiechając się do siebie. Dotykam jego policzka, a ten po chwili składa namiętny pocałunek na moich ustach.

- Od jak dawna nie śpisz?

- Wystarczająco długo by dostrzec, że jesteś bardzo urocza, gdy śnisz.- Jego słowa wywołały u mnie jeszcze większe rumieńce.

Nie mogę uwierzyć w to, co się stało przed zaledwie kilkoma godzinami. To jest jak sen z którym się z niechęcią rozstaję.

Jeszcze kilka minut wylegiwaliśmy się w swoich objęciach, snując plan małej zemsty na rodzicach. Ustaliliśmy, że będziemy udawać coraz większą nienawiść do siebie, oczywiście przy innych.

Po kilku chwilach blondyn poszedł do swojego pokoju, a ja ruszyłam do łazienki. Postanowiliśmy za jakiś czas spotkać się w jadalni na śniadaniu. Biorę szybki prysznic, myję zęby, suszę i rozczesuje włosy — postanawiam zostawić je rozpuszczone — oraz robię delikatny makijaż.

W ogromnej garderobie ze stosami ubrań wybieram jasne dżinsy, różową bluzkę na ramiączkach z czterema warstwami falbanek i kremowe sandałki na obcasie, a ze szkatułki wyjęłam naszyjnik z napisem Love

Idąc na śniadanie, spotykam po drodze kilka służących. Wszystkie wykonują swoją pracę w ogromnym pośpiechu jak nigdy.

Wchodzę przez drzwi do jadalni. Stoję w nich jak wryta. Wszystko się wyjaśniło. Valentine wrócił. Miał wrócić za kilka dni. Liczyłam, że ten czas miło spędzę z Jace'em, który swoją drogą mi się przygląda wraz z moim ojcem.

Mężczyzna wstał z krzesła, a ja niepewnym krokiem podchodzę do niego. Z jego twarzy nie da się niczego wyczytać. Niczym jastrząb obserwuje każdy mój krok. Niespodziewanie poczułam narastającą gulę w gardle. Ostre spojrzenie ojca, jakim mnie obdarzył, wystarczyło, bym modliła się o przeżycie tego dnia, jak i nierozpłakanie się. Muszę być silna. Jestem w końcu Nocnym Łowcą; nie mogę ukazywać własnych słabości. A był nią strach przed gniewem ojca.

- Ojcze. - Powitałam mężczyznę głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy.

- Clarisso... - Warknął. Mam przechlapane. - Mam nadzieję, że wyjaśnisz mi swój strój, jak i spóźnienie. - Srogość jego głosu wręcz mnie przytłoczyła. Czułam, iż łzy mogą zaraz polecieć.

- Sądziłam, iż nie będzie cię dłużej. - Wypowiadając te słowa niepewnie, spojrzałam na ojca. Wyraz jego twarzy nie uległ w żadnym stopniu zmianie. Wzięłam głęboki wdech. - Nie chciałam łamać żadnej z zasad.

Przeniosłam spojrzenie na Jace'a w poszukiwaniu pomocy. Chłopak wydawał się zmartwiony, zmieszany  i niepewien całej sytuacji. Nie dziwię mu się, pierwszy raz jest światkiem takiej sytuacji. Dla mnie nie jest ona taką nowością, ale nie zdarzają się często. Jeżeli, już mają miejsce, to mogę się spodziewać nawet najgorszego.

- Valentine! - Zaczął chłopak stanowczym głosem, a mężczyzna odwrócił się w jego stronę. - To jest karygodne! - Warknął. - Clary, nic nie zrobiła, a ty zachowujesz się, jak by całe zło na tym świeci, było jej winą! - Uśmiechnął się lekko do mnie. - Jest wspaniałą dziewczyną, którą zaczynam mieć wrażenie, że wychował jakiś tyran.

Powiedziałam bezgłośnie:

- Dziękuję.

Ojciec nic nie odpowiedział, tylko zasiadł przy stole. Jego mina była skwaszona, ale emanowała czymś dla mnie niezrozumiałym.

Niepewnie zasiadłam przy stole po lewej stronie ojca naprzeciw Jace'a. Spojrzałam na blondyna, który jak się okazuje, przygląda mi się bardzo uważnie. W tym momencie bardzo mnie cieszył fakt, iż mogłam w nim odnaleźć szczyptę opoki, która bardzo by mi się przydała. Wszystko między nami tak szybko zaczęło się dziać, że na początku wydawało się nieco chore, ale jak by nie patrzeć, teraz cieszę się ze swojego losu. Mam nadzieję, że Jace będzie tym, który uwolni mnie do tych katuszy.

Do jadalni zaczęła wchodzić służba odrębnymi drzwiami. Nieśli w specjalnych zastawach nasze śniadanie. Osobiście uważam, że ta cała parada jest niepotrzebna, ale Valentine w wielu sprawach jest nieugięty, więc musi być, tak jak zagra.

Amelia stawia przede mną moje danie, podnosi pokrywę i jak najmniej zauważalnie ulatnia się z jadalni. Jednakże przed jej odejściem cicho jej dziękuję. Chwytam idealni wypolerowane sztuczce i zaczynam jeść. Jak zawsze danie okazało się idealne. Jajko w awokado z grzankami to jeden ze specjałów naszego szefa kuchni.

Podczas posiłku atmosfera jest dość gęsta i niespokojna. Próbowałam jeść jak najciszej i szybciej by móc zejść z oczu ojcu. Gdy kończyłam przeżuwać ostatni kęs, spostrzegłam, iż mój drogi narzeczony skończył swoją porcję i czeka na mnie.

- Dziękują. - Mówię, wstając od stołu. Chłopak bez słowa zrobił to samo.

Gdy Jace otworzył drzwi i przepuścił mnie, rozległ się głos ojca.

- Jace, chcę z tobą porozmawiać.

Chłopak tylko uniósł jedną brew i skinął głową. Gdy się do mnie uśmiechnął, poczułam niewielką ulgę. Gdy mężczyźni przeszli obok mnie wyczułam napięcie i fakt, iż może z tego wyjść niezła jatka.





Jace






Niechętni ruszyłem za Morgensternem do jego gabinetu. Całą drogę zaciskam coraz mocniej pięści i szczękę. Mam ochotę przyłożyć temu człowiekowi. Rozumiem, że jest ważną osobistością pośród Nephilim, ale mógłby spuścić z pary i przestać sprawiać wrażenie tyrana.

Mężczyzna otworzył potężne drzwi gabinetu i wszedł do niego bez słowa. Bez niczego zrobiłem to samo. Valentine stanął za biurkiem stojącym przed jednym z okien tuż obok ściany wypełnionej mapami oraz książkami i dziennikami. Pomieszczenie nie zmieniło się w żadnym calu od mojej ostatniej w nim wizyty.

- Siadaj. - Warknął, wskazując krzesło po drugiej stronie mebla.

- Raczej postoję. - W razie co zawsze szybciej opuszczę to miejsce.

Mężczyzna coś mruknął pod nosem i odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał w żadnym stopniu przychylnie. Oparł płasko ręce na blacie i się na nich oparł. Miałem ochotę przewinąć czas do przodu i zatrzymać w momencie, gdy będę z tond wychodził.

Podrapałem się po karku i złożyłem ręce na kładce piersiowej.

- Wiesz, mógłbyś zacząć. - Syknąłem. - Zaczyna się robić strasznie nudno.

- Jak śmiesz, zwracać mi uwagę?! W moim domu i przed moją córką! - Uderzył pięścią o dębowy blat. Huk rozległ się po całym gabinecie. Uniosłem brew, chociaż chciało mi się śmiać. Możliwe, że za niedługo unoszenie brwi zacznie się robić moim znakiem rozpoznawczym. Ostatnio coraz częściej to robię.

- A jak ty śmiesz karać Clary, za najdrobniejsze przewinienia?! Poza tym nic nie zrobiła. Przyszła tylko na śniadanie...

- Złamała zasadę, a dobrze wie, że za to ponosi się konsekwencje. Każdy musi znać swoje miejsce.

- Zachowujesz się jak hipokryta i tyran. Co ona ci takiego zrobiła? - Ten człowiek naprawdę zachowuje się jak chory. W żadnym stopniu go nie rozumiem.

- Nie powinno cię to interesować. To moja sprawa!

- Wszystko, co dotyczy, niej jest również moją sprawą. - Warknąłem. Miałem ochotę naprawdę w coś przywalić, a najbardziej w niego, może zdobyłby trochę rozumu. Odchyliłem głowę i przetarłem dłońmi twarz.

Po kilku sekundach odwróciłem się na pięcie i ruszyłem ku drzwiom.

- Jeszcze nie skończyłem! - Krzyknął, gdy otwierałem wrota.

- Ale ja tak! - Wyszedłem, trzaskając drzwiami z impetem.

Szukałem Clary od dobrych kilkunastu minut. Przemierzanie korytarzy pozwoliło na niewielkie przemyślenia, ale do niczego nie doszedłem. Nada, nie rozumiem postępowania Valentina. Ten człowiek jest istną zagadką.

Otworzyłem drzwi do sali treningowej, co okazało się eureką. Clary siedziała na matach wraz z Isabell i o czymś dyskutowały. Niestety nie wiem o czym, zamilkły, gdy wszedłem do pomieszczenia.

- Jak tam na dywaniku? - Spytała Iz. Mimo iż zabrzmiało, to dość żartobliwie widziałem, że naprawdę się martwi.

Podszedłem do dziewczyn i stanąłem za Clary. Dziewczyna nie spojrzała na mnie ani razu. Wyraźnie wyczułem, że jest spięta i posmutniała. Mimo że udaje silną, taka nie jest. Chciałbym zrobić coś, co przynieście uśmiech na jej idealnie nieskazitelnej twarzy. Klęknąłem przy niej i lekko wykrzywiłem usta w uśmiech.

- Co powierz, ma spacer? - Clary niepewnie spojrzała na mnie.

- Od rana w ogrodach trwają prace. - Mruknęła.

- A kto powiedział, że będziemy spacerować po posesji. - Gdy dotarło do niej znaczenie mych słów, szeroko otworzyła oczy.

- Jace nie mogę. - szepnęła.



Clary






Nareszcie dotarliśmy do miasta. Okazało się niesamowite. Jego urok i architektura przechodzi najśmielsze oczekiwania. Mimo że przypominało jedno z hrabstw brytyjskich, o których czytałam wiele tomów, to wygląda obłędnie.

Większość oczu ludzi była skierowana centralnie na nas, a może tylko na mnie? Może mnie rozpoznali lub skojarzyli? Jestem bardzo podobna do matki, więc jest to bardzo prawdopodobne.

- Przyzwyczajaj się. - Szepną do mojego uch Jace.

- Niby dlaczego?

- Ponieważ nikt nie może oderwać od ciebie oczu. - Parsknęłam śmiechem.

- Nie sądzę.

Szliśmy przed siebie. W pewnej chwili blondyn zaczął mnie prowadzić w stronę jakiegoś chłopaka, który wydaje się zaskoczony, a zarazem pod wrażeniem.

Idziemy w jego stronę, a nieznajomy uśmiechną się do nas i ściągną okulary, ukazując błękitne oczy widoczne z dużej odległości. Ma miodowe włosy i bladą cerę a rysy twarzy wyraziste. Czasami mam wrażenie, że u wszystkich Łowców są takie.

- Co tam? - Odezwał się chłopak, przybijając piątkę z Jace'em, lecz patrząc bez przerwy na mnie.

- Stary możesz się nie ślinić na moją nauczoną? - Spojrzałam na Jace'ego. Pierwszy raz wypowiedział to słowo z taką czułością. Podkreślił wyraźnie ostatnie słowo. Zszokowanie na twarzy błękitnookiego nie uszło mojej uwadze.

- Czy ja dobrze słyszę, wielki Jace Herandole zamierza się ustatkować? No nie wierzę! - Zachichotałam pod nosem.

- Tak może was sobie przedstawi. Marko, to jest moja narzeczona Clarissa Morgenstern, Clary to jest mój przyjaciel Marko Lovelace. - Marko zrobił zdziwioną minę w momencie, gdy usłyszał, moje nazwisko.

- Nie wyglądasz jak obłąkana.

- Dzięki? - Zmarszczyłam brwi. Dlaczego mam być obłąkana?

- No wiesz z powodu tego, że Morgenstern trzyma cię w posiadłości, większość Nefillim tak uważa.

Ramie Jace'ego oplotło mnie w pasie, jednocześnie przyciągając mnie do siebie i dając wsparcie.

- Gościu ogarnij się. - Warknął Herandale.

Chłopaki zaczęli się sprzeczać i dogryzać, ale z obserwacji wyniosłam tyle, że robią to dla żartów.

- Marko! - Rozbrzmiało wołanie z jednego ze sklepów.

Chłopacy odwrócili się w tamtą stronę i wyszczerzyli jak nigdy.

- Dostawa? - Spytał Jace, na co drugi chłopak przytaknął, po czym ruszył w stronę budynku. - Zarezerwuj mi kilka sztyletów! - Blondyn jeszcze krzyknął w stronę Marko, który tylko przytaknął, niosąc ostrza.




Ruszyliśmy w stronę jeziora. Po chwili tam docieramy i stajemy na piasku, wpatrując się w niesamowity krajobraz.


Duże jezioro z przezroczystą wodą, przez którą widać wiele gatunków kolorowych rybek. Blondyn przytulił się do moich pleców, a palce splótł na moim brzuchu. Po chwili przekręcił mnie, podniósł i zaczął się kręcić wokół własnej osi.




Pamiętaj! czytasz, komentuj! 




4 komentarze:

  1. super nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooooo SŁODKI !<3 Czekam na Next !

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko spoko tylko błędy strasznie rażą po oczach :c

    OdpowiedzUsuń